Komentarze
Hulaj noga, prawa nie ma

Hulaj noga, prawa nie ma

Pośród zarejestrowanych w pamięci obrazów sprzed lat mam też jeden taki: do kuzynostwa przyjeżdża kilkuletnia dziewczynka. Z niewielkiego, ale jednak miasta, w dodatku z drugiego krańca Polski.

Już samo to wystarcza, żebyśmy my, miejscowe wiejskie dzieciaki, czuli wobec niej respekt. Jakby tego było mało, smarkula przywozi ze sobą sprzęt. Chyba wszyscy rozpoznajemy w nim hulajnogę. Ale co innego rozpoznawać, a co innego kontakt jakiś z takim instrumentem mieć. Po kilku dniach milczącego kibicowania przybyszce dostąpiliśmy szczęścia dotykania cuda, a jedna z nas nawet próby pojechania na nim. Nie było to proste - zważywszy na ówczesny stan wiejskich dróg i pierwszy kontakt ze wspomnianą maszyną. Przyznaję też, że mnie na przykład nie do końca przekonywała idea wynalazku, który - według niekoniecznie udokumentowanej wiedzy - pojawił się na ulicach Stanów Zjednoczonych w czasach wielkiego kryzysu i był budowany przez dzieci. W dodatku z odzyskiwanego drewna.

Nie bardzo mogłam pojąć, czemu ma służyć pojazd, na którym nie tylko trudno cokolwiek przewieźć, ale i gdziekolwiek pojechać. No i to durnowate odpychanie się nogą. Nie wiadomo: jedziesz, człowieku, idziesz, a może tylko toto tałatajstwo popychasz? I może nie do końca w takim, ale bardzo zbliżonym przeświadczeniu dochowałam się do dziś (przy czym „dziś” potraktujmy jako czas aktualny, a niekoniecznie tylko jeden konkretny dzień).

Nie wiem, jak Państwo, ale ja – przyznaję po dobrej woli – w ogóle nie przewidziałam, że hulajnoga wróci do łask. I do aż takich łask. Ba, wedrze się z przytupem nie tylko na ulice. Inna sprawa, że kilkadziesiąt lat, jakie dzielą obraz z mojego wspomnienia i dzisiejsze hulajnogi, to przepaść. Po pierwsze dlatego, że to hulajnogi na dwie nogi – bo są z napędem elektrycznym i nie trzeba się już jedną stópką odpychać, a po drugie dlatego, że udało mi się na tym nowym instrumencie parę metrów przejechać i uznałam to za całkiem znośne doświadczenie. Więc wcale się nie dziwię – nie tylko młodym – ludziom, którzy na hulajnogę wskoczyli i pędzą – jak to się zwykło w przypadku pędzących mawiać – ile fabryka dała. A przyznać trzeba, że dała całkiem sporo. I z tego powodu problem. Czy nadać jej prawo od roweru, motoroweru, czy może całkiem zaliczyć ją do aut – skoro tak sobie pędzi? Po chodniku ma jechać czy ścieżką rowerową? A może po ulicy najlepiej? Ot, i zagwozdka jaka.

Ulice miast zaroiły się bowiem od miłośników wspomnianego jednośladu (udostępnianego też, podobnie jak rowery, w ulicznych wypożyczalniach), który, póki co, ani statusu, ani praw czy innych obowiązków nie ma. Znaczy się – mieć ma, ale nie wiadomo jakie. Nadzieję budzi projekt ustawy w sprawie elektrycznych hulajnóg, który ma cały ten zamęt wyprostować. Tylko niech się pośpieszy, a i o innych maszynach przyszłości zechce łaskawie pomyśleć, bo kto wie, co nam za rok albo dwa cywilizacja na ulice wyniesie.

Anna Wolańska