Komentarze
I po (la)ptokach

I po (la)ptokach

„Nie ma pieniędzy na laptopy dla uczniów” - zakomunikowała 6 lutego minister (pardonsik: ministra) edukacji Barbara Nowacka.

No i po ptokach - chciałoby się rzec. W sumie nikogo, trzeźwo myślącego, to nie dziwi, kasa musi być na promocję tęczowych różności, a nie pisowskich pomysłów, zaś zwrot (w różnych mutacjach) „piniendzy nie ma i nie będzie” zapewne będziemy słyszeli jeszcze dziesiątki razy z ust miłościwie nam panujących członków Koalicji 13 grudnia. Ale… Spójrzmy na problem z innej strony. Czy to źle? Niekoniecznie.

Oto niedawno mogliśmy usłyszeć w mediach, że władze Szwecji wycofują tablety z przedszkoli oraz młodszych klas szkół podstawowych. Do łask (wsparte państwową dotacją) wracają papierowe książki, zeszyty, długopisy i ołówki. Skąd taka decyzja Skandynawów? 

Powodów podaje się wiele. Mit wyższości dzieci z pokolenia „digital natives” nad (moim na przykład) pokoleniem tornistrów i zeszytów (wychuchanych i starannych, bez oślich pozaginanych rogów i bazgrołów), ręcznego przepisywania po sto razy frazy: „Będę starannie pisał w zeszycie”, pada na naszych oczach! Okazuje się bowiem, że generacja, która miała czuć się w cyfrowym świecie jak ryba w wodzie, nie radzi sobie! Tam, gdzie trzylatek dostaje do ręki smartfon i nie rozstaje się z nim przez kilka kolejnych godzin, gdzie już na etapie edukacji wczesnoszkolnej pojawiają się problemy komunikacyjne wśród dzieci (później jest tylko gorzej), ginie podstawowa zdolność – swoisty slot uwagi – umiejętności skupienia (mówi się o niej: waluta edukacji) i czytania tekstu ze zrozumieniem, zdolność do koncentracji przez dłuższy czas, szwankuje proces długotrwałego zapamiętywania. Szybkość przepływu informacji cyfrowej sprawia, iż umysły dzieci (nasze też zresztą) czują się „zwolnione” z konieczności utrwalania nabywanej wiedzy i umiejętności. No bo skoro jest Google? Jeśli w każdej chwili mam dostęp do zasobów sieci, to po co się uczyć? – kodują sobie nasze mózgi. O nieumiejętności pisania, bazgraniu nie wspomnę – dziś już mało kto z nauczycieli zwraca uwagę na estetykę zeszytów, kaligrafię etc. To donkiszoteria i walka z wiatrakami. 

Naukowcy zwracają uwagę, że osławiony model np. edukacji fińskiej, który przez wielu naszych rodzimych reformatorów stawiany jest jako wzorcowy (nie ma w nim m.in. prac domowych), triumfujący ćwierć wieku temu, dziś się „zawiesił”! Według badań PISA (Programme for International Student Assessment) – międzynarodowego systemu badania osiągnięć edukacyjnych uczniów z różnych krajów świata, zanotował w ostatnich latach spektakularny spadek aż do 60 punktów w stosunku do innych modeli edukacji i wychowania! To klęska! A my zachwycamy się tym, co zrobiła Finlandia czy Szwecja. Warto zdjąć klapki z oczu, pani ministro.

Jedna z najlepszych niepublicznych szkół średnich, które funkcjonowały w Polsce w ostatnich latach (1989-2014), Szkoła Laboratorium w Toruniu założona przez prof. Aleksandra Nalaskowskiego, miała proste zasady funkcjonowania: twarda dydaktyka, konsekwencja w stawianiu wymagań, dyscyplina, czytanie książek, tworzenie okazji do samodzielnego przeżywania procesów poznawczych, sport. W szkole obowiązywał całkowity zakaz żucia gumy, spóźniania się, wagarów. Przy uporczywym łamaniu reguł można było ucznia relegować ze szkoły. Po prostu. 

Może warto do tego wrócić? Żeby za parę lat znów wszystkiego nie reformować. Bo głupota zacznie fruwać. 

Ks. Paweł Siedlanowski