Komentarze
Idę po twoich śladach

Idę po twoich śladach

To był pierwszy wspólny wypad w góry. Wyczekany, wymarzony. Z plecakami, suchym prowiantem, spaniem w schronisku. Bez mamy i jej „ochów” i „achów”. Męski wypad! Któregoś dnia wybrali się w na stromy szlak.

- Bądź ostrożny i uważaj, gdzie stawiasz swoje kroki - powiedział w pewnym momencie ojciec do dziecka, gdy nagle zrobiło się niebezpiecznie. - Dobrze tato - odpowiedział dziewięcioletni syn. I dodał ciszej: - Ty, tatusiu, też uważaj. Bo ja idę po twoich śladach… Urzekł mnie ten dialog. Czasem patrzę z konfesjonału, ołtarza na rodzinę, która przyszła na niedzielną Mszę świętą. Albo spoglądam z perspektywy zupełnie „świeckiej” - plaży, deptaka, galerii handlowej, parku, wejścia do lodziarni. I zastanawiam się, czy rodzice w pełni zdają sobie sprawę, jak bardzo ich dzieci - zapewne w zdecydowanej większości przypadków nieświadomie - naśladują ich?

Ten sam akcent, śmiech, sposób chodzenia, stawiania kroków, nawet delikatnego kołysania się! Podobny sposób wartościowania świata – nawet wtedy, gdy gwałtownie w trudnym czasie dojrzewania, buntu szukają swojej indywidualności, inności i na siłę chcą pokazać, że ich starzy to „wapno”. To nie do końca prawda.

Zawsze będą nieśli w sobie pakiet zalet i wad rodziców.

Gdy piszę ten felieton, jest Dzień Ojca. Trochę zapomniany, nieśmiało świętowany, jakby sztucznie stworzony – dla symetrii z majowym Dniem Matki. Żeby „coś tam było” i żeby panowie nie poczuli się gorsi od piękniejszej „cząstki swojej” rodziny. Szkoda, że tak jest!

Rzecz jasna, nie chodzi o pozory. Chodzi o to, by przywrócić blask i należną rangę ojcostwu w ogóle. W świecie mnogości „związków partnerskich” i nadmiaru 30-, 40-letnich chłopców, którzy (choć założyli rodziny, spłodzili dzieci) niczym bohater słynnej powieści „Blaszany bębenek” G. Grassa nigdy nie dorośli, swoją niedojrzałość tłumiąc coraz głośniejszym waleniem pałeczkami w membranę instrumentu. W świecie ucieczek, niezrozumienia sensu słowa „odpowiedzialność”, gdzie wszystko ma być „fun”. Problem w tym, że ojcostwa nie wysysa się z mlekiem matki (instynkt macierzyński jest wkodowany w naturę kobiety) – bycia ojcem trzeba się nauczyć. Najlepiej od swojego biologicznego ojca.

A jeśli go nie ma? Albo jest fizycznie, ale brakuje go mentalnie? Albo nie ma pojęcia o tym, jaką rolę powinien spełniać w rodzinie? Wtedy jego błędy – podniesione do potęgi entej – poniesie  dalej jego syn lub córka.

Jeśli szukać definicji ojcostwa, sensu ojcostwa, to dopełnia się on w dialogu z początku niniejszego felietonu.

– Tato, idę za tobą. Nawet, jeśli nie jesteś tego do końca świadom. I mówisz mojej mamie: „Idź do kościoła  z nimi. Bo ja jestem zmęczony”. Gdy po kolejnym złapaniu na kłamstwie chwalisz mnie: „Widzisz, synu, dziś trzeba nauczyć się kombinować. Bez tego ani rusz!”. Gdy bluzgasz na nielubianego sąsiada, ślesz „joby” kierowcy, który zajechał ci drogę. Gdy cuchniesz alkoholem i dajesz mi piwo do spróbowania. No bo przecież to takie fajne patrzeć, jak się krzywię, czując jego gorycz w ustach…

Tatusiu, uważaj. Bo ja idę po twoich śladach…

Ks. Paweł Siedlanowski