Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Idziemy sami, niosąc pytanie…

Pod koniec lipca polskie media obiegła wiadomość o skazaniu przez niemiecki sąd polskiego naukowca i duchownego ks. Dariusza Oko za podżeganie do nienawiści na tle różnic seksualnych.

Polski duchowny został skazany wyrokiem nakazowym na grzywnę w wysokości 4,8 tys. euro, które zamienić można na 120 dni aresztu (cztery miesiące). Zasadniczy akt oskarżenia opierał się na doniesieniu innego duchownego, który przeczytawszy w jednym z naukowych periodyków tekst, stanowiący zresztą część książki pt. „Lawendowa mafia”, w zawartych w nim sformułowaniach dopatrzył się „mowy nienawiści”. Sprawa tego wyroku jest dość symptomatyczna wobec tego, co dzieje się w świecie i w Kościele. Niestety, zarówno przez media, jak i przez kościelne władze potraktowana została jak sezonowy news i po niespełna dwóch tygodniach nikt już się nią nie zajmuje, zostawiając polskiego duchownego w zupełnie samotnej walce o możliwość prowadzenia normalnej pracy badawczej. Ks. D. Oko jest wszak kierownikiem katedry filozofii kultury na papieskim uniwersytecie w Krakowie.

Jednak peany na temat wolności badań naukowych, tak często wznoszone w przypadku prac badaczy chociażby odpowiedzialności Polaków za mordowanie Żydów w czasie II wojny światowej i bezpośrednio po niej, jak widać, nie dotyczą wszystkich. Niepokojące jest jednak milczenie hierarchii kościelnej.

 

Kto jesteś?

Sama publikacja ks. Oko jest doskonałym dokumentem opartym na faktach i prezentującym dociekliwą interpretację tego, co stoi u podstaw tzw. homoherezji w Kościele. Ujmując krótko: rzecz opisana w publikacji, której częścią był inkryminowany artykuł, dotyczy jedynie Kościoła katolickiego i tego, co stanowi wystąpienie przeciwko głoszonym przezeń prawd moralnych od blisko dwóch tysięcy lat. I chociaż kontekst omówienia problemu wewnątrzkościelnego zahacza o sprawy sporu cywilizacyjnego, to jednak dotyczy tylko i wyłącznie społeczności eklezjalnej. Na takie rozumienie całej sprawy wskazuje również sama osoba oskarżyciela, ks. Wolfganga Rotha. Wystarczy tylko mały przegląd internetowych zasobów, by odkryć, iż kapłan ten prezentuje siebie jako rzecznika „praw” osób homoseksualnych w Kościele, jednego z aktywnych uczestników ostatniego happeningu błogosławienia par homoseksualnych w kościołach niemieckich, mistrza ćwiczeń jogi, miłośnika szkockich kiltów oraz whisky. „Nowoczesność” tego kapłana bije wręcz po oczach i pozwala mu całkowicie odłączać się od nauczania Kościoła w kwestiach etyki seksualnej aż po jej negację. Analiza, której dokonuje ks. Oko w swojej publikacji, nie jest tylko jakimś histerycznym atakiem na osoby proweniencji homoseksualnej, lecz stanowi dogłębne studium konsekwencji zadomowienia się przyzwolenia na praktyki homoseksualne wśród duchowieństwa katolickiego. Dotyczy więc elementów stricte tożsamościowych Kościoła. Spór więc jest o wiele głębszy. Co więcej, wprowadza władzę państwową jako cenzora treści głoszonych przez Kościół i prawd przezeń uznawanych. Zgoda, a nawet milczące przyzwolenie na to, oznacza po prostu możliwość zanegowania prawdy wiary przez odwołanie się do władzy świeckiej, a więc usankcjonowanie cezaropapizmu. W tym momencie strach przed brakiem popularności przez hierarchię kościelną, niechęć zadzierania z władzą państwową czy też pomijanie milczeniem trudnego tematu jest formą pewnej zdrady.

 

Takie pytania bolą…

Nie sposób nie dostrzec, iż pewne działania w Kościele na przestrzeni ostatniego półrocza wpisują się w przygotowania do Synodu Biskupów. Co ciekawe, sam synod będzie miał nową formułę z zasadniczym trójetapowym przebiegiem. Zacznie się w tym roku w diecezjach, by w roku następnym rozgrywać się na poziomie kontynentalnym i zakończyć się w 2023 r. synodem biskupów w Rzymie. Jak twierdzi w wywiadzie dla KAI abp Stanisław Gądecki, taka formuła synodalna ma stanowić alternatywę dla soboru, który współcześnie trudno byłoby przeprowadzić. Jeżeli uznać konstatację przewodniczącego polskiego Episkopatu za prawdziwą, wówczas nie jest już dziwnym, iż elementy takiego właśnie milczenia, jak w przypadku ks. Oko, mogą być próbą wykształcenia „dopuszczalnych” poglądów wśród wiernych na tematy kościelne. Demokratyczność takiej formy synodalnej byłaby po prostu (delikatnie rzecz ujmując) lekko fałszywa. Przypominałoby to tezę Arkadiusza Czerepacha, który na spotkaniu nowo wybranych posłów oświadcza, że w ramach parlamentarnego klubu w kwestiach sumienia będzie panować dowolność, z tym tylko, że o tym, co jest sprawą sumienia, decyduje partia. Dość dokładnie widać to także w innych ostatnio podejmowanych wewnątrzkościelnych decyzjach. A to oznacza, iż decydentem w ramach tego synodu nie będą ani hierarchowie, ani też wierni, lecz urzędnicy na szczeblach watykańskich bądź krajowych. I w tym kontekście to, o czym pisze w swojej publikacji ks. Oko, staje się analizą przepychania kolanem zmiany ortodoksyjnej nauki moralnej. Co ciekawe, o inicjatywach typu Kongres Katolików i Katoliczek nie mówi się jako o zagrożeniu.

 

Myśmy zmęczeni…

Nadzieja jest w tym, co stanowi doświadczenie historyczne Kościoła. Znamiennym jest bowiem to, iż zbyt wielu świętych doznawało cierpienia ze strony nie świata, ale z ręki swoich braci. Wystarczy wspomnieć chociażby spaloną na stosie przez Świętą Inkwizycję św. Joannę d’Arc, św. Jana od Krzyża, którego bracia zamknęli w więzieniu, św. Alfonsa Marię Liguoriego, którego kalwarie męki Pańskiej kazali niszczyć nawet biskupi, czy wreszcie św. o. Pio, pozbawionego przez oficjalne władze kościelne prawa do publicznego sprawowania Mszy św. czy szafowania sakramentu pokuty. Być może należy przejść przez to odarcie, aby skupić się na prawdzie, a nie na sztafażu światowym. W tym kontekście sprawa ks. Oko jest jakoś profetyczna. A przynajmniej stanowi sprawdzian dla Kościoła w Polsce, który nie powinien bać się katakumb. Tam bowiem, jak z urodzajnej gleby, na ziarnie męczenników wyrósł i umocnił się Kościół – Oblubienica Pana.

Ks. Jacek Świątek