Ile przegrałeś, a ile wygrałeś…
Dynamikę rozważań pomarszowych zdominowała… arytmetyka. Konkretnie sposób obliczania ilości uczestników tego wydarzenia. Rozpiętość pomiędzy 45 tys. a 240 tys. to raczej dość znaczna różnica. Zresztą podbijanie w trakcie marszu liczby jego uczestników przez organizatorów przypominało jako żywo kabaretową rozmowę Laskowika ze Smoleniem.
Brakowało tylko zakończenia: bez kozery powiem – pińcet. Cóż, taki mamy klimat, jakby powiedziała pewna pani komisarz. Oczywiście śmiać się możemy do rozpuku z podawanych wyliczeń (nawet TVN zasapało się najwyżej na 87 do 100 tys.), lecz nie wydaje mi się, że jest tutaj cokolwiek śmiesznego. Owszem, osoby podające liczby z sufitu wystawiają się na drwinę, lecz najważniejsze, że w eter poszła informacja o największej po 1989 r. demonstracji. I na tej bazie można budować narrację o uciemiężonej w Polsce demokracji. Narrację tak fantastyczną, jak liczba demonstrantów.
… jeśli wiesz ile miałeś, zanim przegrałeś lub wygrałeś
Nie sposób dzisiaj stwierdzić, że działania koalicji wszystkich przeciw PiS wykazują jakąś formę zwycięstwa. Tak, czytam felietony różnych popierających lub sprzyjających dzisiejszej władzy dziennikarzy i publicystów, którzy wykazują za wszelką cenę mizerotę działań opozycji. Jestem skłonny nawet zgodzić się z ich tezami o nabzdyczonych i nadmuchanych do granic argumentach i twierdzeniach KODopodobnych. Problem w tym, że organizatorom Błękitnego Marszu nie chodzi o przekonanie do siebie wyborców argumentacją czy dyskusją. Zwróćcie Państwo uwagę na dominującą w ich komunikacji ze społeczeństwem manierę eventu. Chodzi o sztuczne rozedrganie do jak największej amplitudy emocji społecznych. Nic dla nich nie znaczy fakt, że może to skutkować kolejnym Cybą. Przykładem może być porównanie zaistniałego na jednej z manifestacji KOD transparentu z propozycją odstrzelenia Kaczora z tekstem przygotowanym przez kibiców Legii na temat stawiania szubienic. Przyzwolenie na ten pierwszy przy histerycznym potępieniu drugiego wskazuje dość dokładnie na strategię przyjętą przez opozycję. Moralność Kalego w największym zagęszczeniu. Na Błękitnym Marszu trafiały się nawet (utrwalone w internecie) rasistowskie zapędy co do wysłania całego PiS do Oświęcimia i zagazowaniu ich. Nic to. Odtrąbiono sukces przez media zagraniczne i polskie uciemiężone przez obecną władzę. Bo o to chodziło. Pozwala to na iluzoryczne w rzeczywistości i realne w medialnej przestrzeni odzyskanie przedpola w walce o zachowanie status quo w naszym kraju. W tym kontekście dość znamiennie brzmią słowa wypowiedziane do psa przez prokuratora Kostrzewę w filmie „Układ zamknięty”: „Przegraliśmy, Baks, ale jeszcze warkniemy”.
A ty powiesz mu: nie, nie, nie
Podniecanie polskiego społeczeństwa opowiastkami o ekspresach europejskich i kolei transsyberyjskiej ma tyle wspólnego z rzeczywistością naszego kraju, co przekonywanie o rosnących na wierzbie gruszkach. Podobnie jak teksty w pewnej gazecie o przygotowaniu sobie czegoś tam na wypadek wtargnięcia do naszego domu policji o 6.00 rano. Zresztą jakoś na razie takich przypadków nie mamy i nic nie wskazuje na to, że mieć będziemy. Podobnie rzecz ma się z niezawisłością sądów. Jeśli przyjąć, że niezawisłość była w poprzednim układzie, to sędzia Milewski, stający na baczność po telefonie od premiera (Tuska), powinien stać się jej symbolem. Ale tu chodzi o permanentne mówienie: nie! wszystkiemu, co zostanie zaproponowane przez obecną ekipę. Przykładem jest chociażby odmówienie możliwości rozmowy o Trybunale, chociaż wcześniej układność wszyscy prezentowali. PO i Nowoczesna ramię w ramię żądają od PiS ogłoszenia ostatniego orzeczenia Trybunału o noweli ustawy o tym ostatnim, choć doskonale wiedzą, że stanowiłoby to przetrącenie kręgosłupa całości reform proponowanych przez rząd. Lecz dziwnym to nie jest, jeśli przypomni się, że guru szefa Nowoczesnej jest Leszek Balcerowicz, a mentorem nieodłącznej Myszki Agresorki był sam Bronisław Geremek. Tandem tych dwóch panów dość jasno wskazuje egotyczny trend polityki sygnowanej na następczynię PO partii. Przypomnieć można chociażby ujmowanie się europejskiej komitywy za walczącym z widmem inkwizycyjnej lustracji B. Geremkiem. Jego ówczesna argumentacja była tak samo „rzeczowa”, jak obecnej przewodniej siły opozycji: Nie, nie, nie… Mam nieodparte wrażenie, że gdyby nawet prezes Kaczyński zaproponował, by w ustawie zatwierdzić, że 2+2=4, to wówczas (powołując się na europejskie standardy wolnościowe) ten typ argumentacji stałby się pierwszoplanowy. Bo cóż to dla odkrywców szóstego króla.
Piąty szósty do kapusty
Istotą gry opozycji jest wytworzenie matrixowej rzeczywistości. Chodzi o to, by wbić w mentalność społeczną, że oto mamy do czynienia z czymś, co jest połączeniem faszyzmu, nazizmu, bolszewizmu i grypy hiszpanki. I to takie wbicie, że nawet odbierając miesięcznie 500 zł na dziecko, utyskiwać będziemy na zamordyzm rządów PiS oraz zapędy dyktatorskie jego prezesa. Co więcej, ta „rzeczywistość” będzie wskazywać, że jedynym marzeniem Polaków nie jest możliwość znalezienia pracy i godziwego wynagrodzenia, nie infrastruktura i niezależność ekonomiczna od pomocy społecznej, ale demokracja, wolność, równość, prawa mniejszości, władztwo prezesa Rzeplińskiego, usadowienie PO-wskiej nomenklatury w każdym możliwym urzędzie (zwłaszcza przy funduszach) oraz pozostanie w Europie nawet przeciw ruchom skorupy ziemskiej. Problem w tym, że nie do końca rozumiem: a jeśli większość społeczeństwa chciałaby „Polexitu”, to wówczas też wysyłano by ich do komór w obozach zagłady? Jak widać, cały ten sztafaż rozbija się o kant miejsca, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Ponieważ śródtytuły niniejszego felietonu zaczerpnąłem z wiersza Carla Sandburga „Arytmetyka”, pozwolę sobie zakończyć go ostatnimi linijkami tego tworu poetyckiego, mając nadzieję, że czytelnicy sami odpowiedzą sobie na zadana w nich pytanie: „Jeśli poprosisz matkę, aby ci usmażyła na śniadanie jajko, a ona usmażyła ci dwa jajka, i ty zjadłeś obydwa, kto z was jest lepszy w arytmetyce: ty, czy twoja matka?”. Przemyślmy to…
Ks. Jacek Świątek