Inaczej nie można…
Historycy podkreślają, że na etapie dziejów poprzedzającym przyjście Chrystusa świat na coś czekał. Musiał też tęsknić, choć była to tęsknota niesprecyzowana. Czego ludziom mogło brakować? Rzymianom z rutyny, po zwycięskich podbojach, dostawiającym w Panteonie kolejne posągi bóstw? Żydom, którym uczeni w Piśmie Prawo i przykazania tak poszatkowali, że trudno było im je spamiętać, a cóż dopiero żyć nimi na co dzień? Albo Grekom z zepsutymi obyczajami i demoralizacją coraz bardziej odbierającą nadzieję? Zupełnie jakby kwiatom zaczynało brakować barw, a chmurom delikatnego powiewu. Na zewnątrz niby wszystko było w porządku, ale w środku dominowało wołanie. Nienazwane oczekiwanie. W taki świat wkroczył Bóg.
Minęło 2 tys. lat. Coś się zmieniło? Można by rzec, że wszystko… Ale czy na pewno? Pozostał człowiek z tęsknotami i sercem niespokojnym, bo też ukierunkowanym na dążenie. Nazwanie siebie ateistą, agnostykiem lub wolnomyślicielem czy kpienie ze wszystkiego, co wymyka się rozumowi, nie jest sposobem na ucieczkę od siebie. Ani od dociekań o ciszę, która niepokoi, ponieważ usprawiedliwia sens pytań: dlaczego Dziecię? I cóż to za Bóg, który stając się człowiekiem, zostawia „śliczne niebo, obiera barłogi”. A każde ważne, bo niosące w sobie potencjał nowości…
Lepiej nie wiedzieć?
Nie wolno ulegać presji zbyt łatwego szukania odpowiedzi na pytania i zadowalania się iluzją podzielaną zarówno przez wierzących, jak i niewierzących, iż mówienie o Bogu może być czymś absolutnie łatwym. Prosto zamyka się wielkie słowa bądź deklaracje w formuły i kolędy, ale trudniej uczynić je cząstką codzienności. ...
Agnieszka Warecka