Instrukcja gubernatora Gromeki i nieudana próba jej realizacji
Kanonizacja miała się odbyć w październiku tego roku. Gdy dowiedział się o dekrecie papieskim gubernator siedlecki Gromeka, wydał proboszczowi bialskiej parafii bazyliańskiej Liwczakowi nakaz, aby więcej nie sprawował liturgii przy ołtarzu tego „polskiego świętego”.
14 lipca Wójcicki wydał kolejne zarządzenie, w którym groził nieposłusznym księżom, że będą wydalani z parafii. Niezależnie od niego gub. Gromeka zaprosił do siebie wszystkich dziekanów unickich i postawił im ultimatum, aby dzień 23 lipca był ostatnim terminem oczyszczenia cerkwi „z naleciałości łacińskich”. 23 lipca wydał następującą instrukcję do oficerów, straży ziemskiej i urzędników do specjalnych poruczeń: „1. Po przyjeździe do wzburzonych miejscowości starać się odosobnić z tłumu aktywniejszych Polaków. 2. Nie wdawać się w dyskusję z tłumem i kobietami, ale angażować do tego ludzi starszych mających autorytet. 3. Do dyskusji religijnych przystępować tylko wtedy, gdy lud sam się tego domaga i chce słuchać objaśnień. 4. Gdy zajdzie potrzeba aresztowania kogoś, to uczynić to po rozejściu się tłumu. 5. Używać siły fizycznej tylko w razie konieczności”. Aby dać przykład realizacji tej instrukcji sam gubernator pod koniec lipca przybył do opornej parafii unickiej we wsi Hrud. Przywiózł ze sobą Pawła Pikułę, dzierżawcę majątku Derło, który uchodził za moralnego przywódcę unitów pow. bialskiego, aby ten przekonał swoich wyznawców o bezcelowości oporu. Ku rozczarowaniu gubernatora Pikuła tym razem milczał i nie spełnił pokładanych w nim nadziei. W celu przekonania unitów, że należy wyrzucić organy, gdyż wymyślili je łacinnicy, gubernator wyjął książkę z psalmami, którą przywiózł ze sobą, i dla poparcia swoich wywodów powołał się na psalm 150. Wtedy z gromady słuchających wystąpił gospodarz Łukasz Kowalczuk i poprosił o księgę. Wziąwszy ją, ku zdziwieniu gubernatora odczytał fragment: „Chwalcie go na strunach i na organie”. Zmieszany gubernator zarzucił Polakom fałszerstwo psalmu. Niespeszony Kowalczuk dalej odczytał dygnitarzowi informację, że książka wyszła z drukarni oo. bazylianów w Supraślu, a więc łacinnicy nie mieli nic wspólnego z wydawnictwem. Zirytowany Gromeka wykrzyknął: „Opolaczyłeś się tak, jak bazylianie”. Wywody Kowalczuka poparł 70-letni Jan Panasiuk. Przypomniał, że za Bugiem „przed 30 laty naszym braciom tak samo tołkować poczęli o organach, aby, wrzuciwszy je z cerkwi, wyrzucili zarazem i Unię Świętą. Zły to znak Wielmożny Panie, że z cerkwi naszych chcecie wyrzucać organy, a dla nas, zwracając się do swoich i, pociągnąwszy palcem po swojej szyi, dodał, to już sznurek na prawosławie”. Gubernator zgromił go: „Milcz durniu!” Powiedział następnie: „Ja chcę kilku z was posłać do Galicji, abyście się tam przypatrzyli na księży i przekonali naocznie, że tam nie ma organów”. Na to odpowiedział Tomasz Wachowicz, że jest tu jeden ksiądz z Galicji, który inaczej się żegna, nie przyklęka w cerkwi i obraca się przed ołtarzem na wszystkie strony niczym żołnierz. Po tych słowach gubernator wypchnął go z pierwszego rzędu stojących i krzyknął: „Ty najgorszy Polak i buntownik, popamiętasz ty mnie”. Po odpędzeniu trzeciego mówcy gubernator namawiał unitów, aby nie słuchali swego proboszcza Terlikiewicza, bo on nie myśli dobrze, jest niespokojnym człowiekiem i aby nie śpiewali po polsku w swojej cerkwi, bo poginą za karę. Agitował dalej i podżegał unitów przeciwko ziemianom słowami: „Byliście dotąd pod panami, mordercami waszymi, oni was katowali jak zwierzęta, a dziś, gdy skóra na waszych karkach zagoiła się, już nas i cesarza naszego słuchać nie chcecie”. Jednocześnie groził im: „Przywykli do bata, chcecie, abym wam za opór znowu waszą skórę poobierał”. Unici nie mogli odpowiedzieć, że to przecież rząd powstańczy nadał im ziemię, gdyż natychmiast zostaliby zaliczeni do insurgentów. Potwierdzili więc, że dziękują za dobrodziejstwo cesarzowi, ale sprostowali: „Panów naszych nie mamy za co przeklinać. Myśmy nie tylko od nich mieli grunt, domostwa, dobytek, lecz dawali nam oni zboże na zasiew i do życia, gdy nam go zabrakło. Gdy nas kalectwo lub słabość nawiedziła, to zawsze nam przywieźli doktora, kupili lekarstwo, poprosili i księdza ze świętymi sakramentami, aby człowiek nie umierał jak bydlę. Jeżeli kto we wsi upijał się, pana nie słuchał, robił mu szkodę, kradł, lub był leniwy do pracy, takich panowie karali, a niepoprawnych łotrów oddawali do wojska. Za co ich przeklinać? Wielmożny panie, dziś jest nam gorzej niż dawniej bywało” (tym samym wystawiali dobrą opinię właścicielowi Hruda Teodorowi Michałowskiemu). Ostatnie słowa wyprowadziły gubernatora z pozornej cierpliwości. Zirytowany zakończył swą konferencję słowami: „Ja was wszystkich spolonizowanych zniszczę. Przyjechałem jak ojciec i przyjaciel, a widzę, że wy wszyscy jesteście buntownikami”. Pełen nienawiści szybko odjechał. Pierwsza próba perswazji zawiodła, gubernator zalecił teraz wysyłać straż porządkową. W rzeczywistości były siły przymusu. Pamiętnikarz przychylny rządowi zanotował: „Do miasteczek i wsi guberni siedleckiej skierowano większe siły wojska, w tym kozaków, z zadaniem rozgromienia ludzi zebranych przy cerkwiach. Wojsko żyło na koszt ludzi. Z osady do osady przewalały się roty wojsk lub sotnie, organy wywożono do miast, gdzie urządzano przetargi, ale nie znajdowano kupców”. K. Kraszewski uzupełnił: „zwoływano gromady i trzymano ich po kilka dni w otoczeniu lub blokowano wieś całą w czasie robót gospodarskich najpilniejszych”.
Józef Geresz