Komentarze
Źródło: DREAMSTIME
Źródło: DREAMSTIME

Iście wierzący lud

Od dłuższego już czasu jesteśmy przekonywani ze wszystkich stron, że czas uznawania Polaków za naród wierzący przeminął bezpowrotnie. Cóż, możliwa jest i taka konstatacja, jeśli weźmie się pod uwagę nie tyle uczestnictwo w czynnościach religijnych czy też ilość młodzieży i dzieci uczęszczających na katechezę w szkole, ile raczej dokonywane przez Polaków wybory życiowe oraz głoszone poglądy.

Ja jednak wstrzymywałbym się z tak czarnym scenariuszem, i to z dwóch powodów. Zauważalne stało się w ostatnich latach wyhamowanie spadku liczby dominicantes, tzn. uczęszczających na niedzielną Eucharystię, jak również nastąpił wzrost ludzi określających się jako głęboko wierzących i świadomie uczestniczących w obrzędach religijnych. To dobry, ale jednak ciągle prognostyk, który niekoniecznie musi za sobą pociągnąć wzrost wiary w narodzie. Jednakże wiara, jako specyficzne podejście człowieka do rzeczywistości, niejedno ma imię i nie tylko w sferze religijnej znajduje swoją realizację. A może lepiej powiedzieć, że dlatego może znajdować swoją realizację w sferze pozareligijnej, ponieważ istnieje w nas pewna zadziwiająca skłonność.

Wyznania marketingowca

Oglądałem niedawno program publicystyczny, w którym występowali specjaliści od wizerunku medialnego oraz kreatorzy politycznych postaci. Z zadziwiającą szczerością wyznał jeden z nich, że możliwy jest sukces każdego człowieka w polityce, ponieważ „demokratyczny lud” wręcz uwielbia być oszukiwany. Pomyślałem w pierwszej chwili, że człowiek ten cokolwiek konfabuluje. Jednakże po pewnym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że niestety ma on rację. Nie mogłem się z nim tylko zgodzić w jednym, a mianowicie ze stwierdzeniem, że najważniejszym jest właściwe utrafienie w aktualne potrzeby słuchaczy. Otóż nie. Wydaje mi się, że pierwszym kłamstwem, na którym opiera się reszta konstrukcji sterowania demokratycznym tłumem, nie jest mamienie go świecidełkami i obietnicami, lecz uznanie równości wszystkich w dziedzinie intelektualnej. Wielu publicystów dzisiaj narzeka, że wszyscy znają się na wszystkim. Stańczykowskie przekonanie, że w Polsce najwięcej jest medyków, winno dzisiaj być zmienione na twierdzenie, że w naszej teraźniejszości najwięcej jest znawców spraw społecznych, politycznych i ideowych. Każdy bowiem na tematy polityczne ma wyrobione zdanie. Myślę, iż wynika to z jednej strony z durnego przekonania, iż polityka jest jak najbardziej transparentna, a każdy zjadacz chleba może wiedzieć wszystko, o ile wcześniej prześledzi wszystkie główne wydania programów informacyjnych, a często nawet bez tego. Z drugiej zaś strony mam wrażenie, iż spełniła się przepowiednia E. Voegelina, że społeczeństwo kultury zachodniej coraz bardziej będzie popadać w mitologizowanie, tzn. w jak najbardziej bajeczne i jak najbardziej proste (by nie rzec prostackie) tłumaczenie świata. Ta teza, brzmiąca cokolwiek akademicko, najlepiej ujawnia się w przypadku komentarzy, i to nie tylko nastoletnich internautów, lecz również poważnych w miarę komentatorów, odnośnie sprawy katastrofy smoleńskiej. Wyśmiewane są bowiem naukowe i dokładne wyliczenia fizyczne, natomiast popiera się wyjaśnienia, o których już dzisiaj wiadomo, że nie trzymają się kupy i przesiąknięte są założeniami wyssanymi z palca (jak chociażby przypisanie gen. Błasikowi słów, których nie wypowiedział). Ponad tym założeniem unosi się jak widmo pragnienie ujrzenia mitycznego Kaczora, który na plecach służalczych wojskowych pogania pilotów do roztrzaskania samolotu na zamglonym do nieprzytomności lotnisku smoleńskim. Można poznać ten mitologiczny wizerunek po pierwszych słowach komentarzy: „No, przecież wiadomo jak było naprawdę…” Problem w tym, że nie do końca wiadomo, a dowód zastąpiony jest projekcją własnych marzeń i rojeń.

Pragnienie przynależności do stada naczelnych

Podobne rojenia występują chociażby w przypadku podawania niesprawdzonych danych odnośnie molestowania nieletnich przez duchownych czy w innych przypadkach. Przykładem jest chociażby uznanie przez prawie wszystkich konieczności przekazywania narządów do przeszczepów zaraz po stwierdzeniu tzw. śmierci mózgowej, chociaż w środowiskach naukowych toczy się poważna dyskusja, czy rzeczywiście ten moment można uznać za definitywną śmierć istoty ludzkiej. Przykłady zresztą można mnożyć. Skąd bierze się takie podejście do rzeczywistości? Otóż z braków intelektualnego wykształcenia oraz dominujących kompleksów, wśród których największym jest ciągła potrzeba zostania na topie i bycia trendy. Owe braki wykształcenia sprowadzają się przede wszystkim do zaniku kultury racjonalnej, której korzenie tkwią w realizmie poznawczym i logicznym dyskursie. Edukacja została dzisiaj sprowadzona do wypełniania testów (wszak zgodnie z nową podstawą programową szkoła na przygotować do ich dobrego zdawania), co przypomina raczej tresurę małpy, by szybko potrafiła dotrzeć do banana znajdującego się za kilkoma zapadkami, niż kształcenie istoty ludzkiej. Jeśli nawet proponuje się młodemu człowiekowi jakieś działania matematyczno – logiczne lub o mglistej proweniencji filozoficznej, to tylko w tym celu, by umiał choć trochę operować własnymi przekonaniami, a nie docierać do prawdy. Zresztą ta jako cel poznawczy już dawno została zarzucona. Cóż więc dziwić się, iż tak ukształtowana istota ludzka, znalazłszy się w tumulcie opinii, będzie poszukiwała nie tyle prawdziwych wiadomości, ile raczej najprostszych, najbardziej przyswajalnych i najbardziej modnych. Stado ma swoje prawa, a i nieprzystosowany żołądek potrzebuje bardziej kleiku niż pokarmu stałego.

Wolność jest w naszej głowie

Tak więc rzeczywiście stajemy się „ludem wierzącym”, lecz bardziej w tym sensie, że zaufaniem obdarzamy najprostsze idee społeczne i ludzi o najprymitywniejszych słowach, byle tylko nam schlebiających. Łechcąc nasze uszy sloganem o równości intelektualnej i poklepując nas po ramieniu jak swojaka wygrywają oni własne interesy, a my cieszymy się z przyznawanej nam pozycji. Tracimy jednak coś cennego – wolność, gdyż ta zawsze oparta jest na prawdzie. I nie jest dziwne, że lubujemy się w prymitywnych skojarzeniach, mocnych i dosadnych puentach oraz nie widzimy problemu w obrażaniu innych słowami. One są tylko parawanem zasłaniającym naszą miałkość poznawczą, podpieraną codziennym przekazem ze strony naszych „panów”, którzy ochoczo mówią nam, jak dzisiaj mamy myśleć. Po prostu wierzymy im na zabój. Ot, taki z nas „wierzący lud”.

Ks. Jacek Świątek