Komentarze
Ja wysiadam

Ja wysiadam

Zapytany na okoliczność tego, co to w tym roku z tą zimą się porobiło i jakie skutki jej brak może wywołać w przyszłości, pewien młody góral spod Tatr miał powiedzieć: „Skoro zimo tygo roku nie sroga, a przy tem dyszczowa, to i wszyćko z ziemi jakoś tak wcześni się powykluwoć moze. No, ale nic to dobrego. Zaraza wszelaka nie wymarźnie i same problemy tylko niektóre ludziska bedom mieli”.

I masz babo placek. Zaraza jedna – wzięła i wykrakała. Ledwo co spadły pierwsze krople styczniowego deszczu, a już na ulicach Warszawy wykluły się całe rzesze protestujących. Górnicy z żonami, lekarze z dziećmi, pielęgniarki z pustymi portfelami, a nauczyciele z transparentami.

Sezon protestów zaczął się wcześniej niż zwykle. Nikt nie dał rządowi szansy i nie poczekał owych 100 obiecanych dni, aż nowy gabinet się wdroży, rozezna i zacznie coś robić. Moja sąsiadka twierdzi nawet, że to, co się teraz dzieje, to dobrze i tak być musi. – Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy, i choć już pewnie staruszek z Niego jest, bo nad tyloma pokoleniami ludzi się pochyla, to jednak tym razem zareagował bardzo szybko i kazał ludziom iść po rozum do głowy – stwierdziła. – Czemu? – zapytałem zdziwiony, nie wiedząc, co starsza pani ma na myśli. – No bo jak się ludziom mówiło w kampanii, że będą ich „leczyć zadowoleni, dobrze opłacani lekarze”, a ich dzieci będą uczyć „zadowoleni, dobrze opłacani nauczyciele”, to teraz nie ma na co czekać. Trzeba płacić wszystkim po równo, a nie tylko swoim. My, emeryci, też niebawem chyba pojedziemy tam pod te rządowe gmachy, walczyć o nasze. Przecież ten cały Tusk nam też dużo obiecał – wyjaśniła.

Święta prawda – pomyślałem. Kraj, w którym żyjemy, przypomina niejednokrotnie jakiś dziwny twór, rządzony przez dziwnych ludzi. Gdy tak dobrze spojrzeć na to, co się dookoła dzieje, można nawet odnieść wrażenie, że patrzy się na grupę ganiających dookoła szaleńców, zamkniętych w niewielkim kojcu. Szaleńców bawiących się w najlepsze i trwoniących nasze ciężko zapracowane pieniądze. I nieważne, kim oni są. Jednakowo mdli bracia, straszący nas wszechobecnym układem, hołdujący kielichowi Kwaśniewski, ciamciaramciatowaty Giertych, dorobkiewicz Lepper czy zupełnie bezpłciowy, robiący głupawe miny Tusk. Jednakowo irytują mnie ich nierealne plany wybudowania 3 mln mieszkań, jak i cudu na miarę Irlandii.

Różni politycy (choć tak naprawdę wkoło ci sami, tylko pod innymi szyldami i barwami) wciąż głoszą nowe obietnice. Tymczasem wyborca jest jak złapany na robaka karaś. Najpierw chciał coś mieć, przez chwilę mu nawet smakowało, łudził się nadzieją, że będzie wspaniale, ale kiedy już wędkarz szarpnął wędką, nie miał złudzeń, znowu dał się złapać i ogłupić. Taka to już jest nasza demokracja i nasze proporcjonalne wybory. Politycy obiecują, a jak wygrają, mogą być pewni, że przecież zawsze jest drugie dno. A my? My każdego dnia w ten sam sposób musimy walczyć z rzeczywistością, choćby po to, by uregulować zaległe rachunki, kupić węgiel, opłacić mieszkanie, zrobić niezbędne zakupy czy sprawić radość dzieciom, które niejednokrotnie ze smutkiem i łzami w oczach oznajmiają, że też chciałyby choć odrobinę luksusu, który widziały w emitowanej przed wieczorynką reklamie. I, doprawdy, w walce tej nijak nie są nam przydatne miny Tuska, stanowcze słowa Kaczyńskiego, głupie zachowania Palikota czy dobra wiara Olejniczaka.

Kilka razy w życiu (jak politycy, na których głosowałem) próbowałem nawet ustawić się po jednej ze stron tego szalonego tańca. Niestety, nie wyszło. Po prostu wysiadam. Nie chcę być ani jakimś pisowczykiem, ani platformersem, ani lewakiem, ani moherem, ani innym sztucznie ulepionym stworem. Chcę żyć w normalnym, sprawnie zarządzanym kraju, w którym mógłbym choć w części realizować plany i zaspokajać marzenia swoje i moich najbliższych.

Leszek Sawicki