Jabłko z plastiku
Debata nad elekcją w czasie zarazy rozpłomienia głowy nie tylko polityków, ale i zwykłych obywateli. Nawet instytucje kościelne i poszczególni hierarchowie wypowiadają w tej kwestii swoje zdanie, nie mówiąc już o szeregowych księżach i osobach świeckich. Niektórzy czynią to w sposób niezwykle prostacki (chodzi mi o felietonistów, dziennikarzy czy polityków), inni w ostrożnościach silą się na finezję słowną, a inni wreszcie swoje wystąpienia poprzedzają szumnymi zapowiedziami i głosami heroldów, wieszczących wiekopomne wypowiedzi. Do tej ostatniej grupy należy zaliczyć Donalda Tuska, którego czterominutowy filmik internetowy ogłaszany był w mediach już kilka dni przed „premierą” jako wystąpienie na miarę zbawcy narodu. Przyznam się, że wysłuchawszy go, doszedłem do wniosku i prawdą jest polskie powiedzenie, iż góra urodziła mysz. Ale po kolei, gdyż łatwo popaść w felietonistyczne zacięcie krytykanckie.
Oglądając przemówienie „zbawcy narodu na koniu o maści białej” doszedłem do wniosku, iż w dzisiejszych czasach cokolwiek słaba jest kondycja intelektualna naszego społeczeństwa, skoro chcąc wywrzeć nań wpływ politycy używają takiej argumentacji, jaką zaprezentował w swoim oświadczeniu Donald Tusk. Trochę to tak wygląda, jakby diabeł chciał skusić Ewę w raju sztucznym plastikowym jabłkiem. Problem w tym, że dla części naszego społeczeństwa takie kuszenie jest jak najbardziej akceptowalne. Sedno swojego szczęścia i swojej egzystencji lokują w atrapie naturalnego owocu, twierdząc przy tym, że nadaje się on do pozyskania błogostanu. Bo cóż takiego dowiedzieć się można z filmiku pana Tuska? Otóż tylko tyle, że nie weźmie on, jako polski obywatel, udziału w majowej elekcji, o ile do niej dojdzie. Swoją decyzję opiera on na dwóch argumentach: braku poczucia bezpieczeństwa w warunkach zagrożenia epidemicznego oraz braku przeświadczenia o wolnym i demokratycznym charakterze tejże elekcji. Zdawać by się mogło, iż argumenty te są jak najbardziej ważne. Uzasadniając jednak swoje stanowisko, sam obraca je w perzynę, dodają słowa komentarza. Otóż twierdzi, iż miałby poczucie bezpieczeństwa, gdyby o braku możliwości zarażenia się w czasie dotykania kopert elekcyjnych wypowiedział się jakiś lekarz czy też grono lekarzy, byle tylko nie czynił tego Minister Zdrowia (zresztą profesor nauk medycznych). Nie do końca jednak wiadomo, o jakie gremium czy też o jaki autorytet medyczny chodzi Donaldowi Tuskowi. Widać ma być to jakiś specjalista „od kopert”, który jako znawca tematu będzie wiedział, czy dotyk koperty wraz ze skrywanym przez nią wnętrzem nie zabija. Cóż, nawet wśród wysoko dzisiaj postawionych w społeczeństwie lekarzy zapewne taki specjalista od kopert, co nie zabijają, tylko korzyść przynoszą, się znajdzie. W końcu tradycja partii-matki, w której ustawy spisywano pod cmentarnym murem i osłoną nocy, do czegoś zobowiązuje. Drugi argument podobnie jest wyrazem plastikowego myślenia byłego „króla Europy”. Stwierdzenie, iż za elekcją majową stoi Jarosław Kaczyński (co ma świadczyć już samo przez się o niedemokratycznym jej charakterze), jest o tyle nietrafione, że za każdym działaniem w polityce znajdują się jacyś liderzy partyjni. Zresztą idea bojkotu tejże elekcji też na swoich „politycznych ojców”, w pierwszym szeregu z samym Donaldem Tuskiem. Plastik i słowa jak sztuczny miód. Jednakże wrzenie wokół samych wyborów już plastikiem nie jest.
Koń nie biały, lecz trupioblady
Społeczeństwo polskie jest cokolwiek zamotane, gdy idzie o wybory prezydenckie. Z jednej strony strach przed dotykaniem się czegokolwiek, bo „łazi po tym straszliwy koronawirus” jest przemożny, z drugiej zaś strony słyszy o odbywających się w innych krajach elekcjach władz, które przebiegają bez wyraźnego wpływu owego wirusa na śmiertelność obywateli korzystających ze swoich praw. Ponadto poczta działa nieprzerwanie i dostarczane są przesyłki, które nie mają w sobie „śmiercionośnego jadu”. W czym więc problem? Otóż cała sprawa polega na tym, że „kochająca demokrację” opozycja polska chce przejąć władzę w sposób daleki od demokracji, a mianowicie w drodze intrygi i „prawnego zamachu stanu”. Otóż, niezależnie od tego, kiedy odbędą się wybory, kadencja obecnego prezydenta kończy się 6 sierpnia 2020 i nie ma możliwości jej wydłużenia (wydłużeniu może podlegać dopiero kadencja następnego prezydenta). Oznacza to, iż po tej dacie na stanowisku głowy państwa będzie wakat. W tej sytuacji obowiązki prezydenta przejmuje marszałek Sejmu. Gdy się rozbije większość sejmową, wówczas można doprowadzić do zmiany na tym stanowisku i wprowadzenia swojego przedstawiciela. A jeśli na stanowisku marszałka Sejmu także nastąpiłby wakat, wówczas obowiązki głowy państwa przejmuje marszałek Senatu. Gdyby wytworzyć zamieszanie wokół przewodniczenia Sejmowi, wówczas marszałek Senatu doprowadza do skrócenia kadencji parlamentu i nowych wyborów. W międzyczasie żadna ważna ustawa nie przechodzi przez parlament, co staje się wodą na młyn opozycji, wykazującej w ten sposób indolencję rządu i spadek jego notowań w społeczeństwie, co przy pogorszeniu się nastrojów społecznych i chaosie prawno-finansowym daje efekt druzgoczący dla dzisiaj rządzących. Przy zbiegu elekcji parlamentarnej i prezydenckiej pełną pulę zgarnia opozycja. Przyznam się, że mam wrażenie, iż ten makiaweliczny plan nie mógł powstać w głowach naszych polityków. To plan cokolwiek dla ich możliwości intelektualnych zbyt wyrafinowany. Ale któż w tym planie jest przegranym?
Padł na kolana
Otóż nie partia rządząca, lecz całe społeczeństwo. Po pierwsze dlatego, że po raz kolejny wykażemy, iż można nami sterować jak stadem baranów, a własne dobro lokujemy w plastikowych owocach. Po drugie dlatego, że cały dorobek socjalny, z którego obecnie korzysta gros społeczeństwa, zostanie pogrzebany pod stwierdzeniem, iż pieniędzy nie ma. Po trzecie wreszcie opozycja, która z zagranicznych agend uczyniła bastion swoich poczynań, doprowadzi do tak silnego „zintegrowania” naszego kraju z tymiż organizacjami, że o suwerenności zapomnieć będziemy musieli, a neofityzm „nowoczesnych Europejczyków” wprowadzi nam taką rewolucję kulturową, o jakiej nie śniliśmy. Po czwarte wreszcie chaos wywołany tym działaniem wytworzy istne „polowanie na czarownice”, a każda rewolucja ma to do siebie, iż gilotyną i stosami toruje własną drogę donikąd. Tak to plastikowy owoc zamknie bramy polskiego Edenu na wiele ładnych lat, jeśli nie na zawsze. Warto dzisiaj sięgnąć po „Wesele” Wyspiańskiego i poczytać sobie fragment o posiadaniu złotego rogu.
Ks. Jacek Świątek