Komentarze
Jak dobrze nam…

Jak dobrze nam…

Starsi czytelnicy zapewne pamiętają jeszcze dosyć koszmarną, ale popularną w latach 60 zabawę dzieci w „wywołuję, wywołuję III wojnę światową”. I choć - z grubsza rzecz ujmując - chodziło w niej o zabranie terytorium jakiemukolwiek państwu, to dobrze było zagrabić je Niemcom.

To oczywiście pokłosie nie tylko świeżych wtedy jeszcze wspomnień o II wojnie światowej, ale też zawiłych relacji z tym krajem na przestrzeni wieków. Końcówka lat 60 to robiące zawrotną karierę telewizyjne seriale „Czterej pancerni i pies” czy „Stawka większa niż życie”, które w dużym stopniu ukształtowały nasze - dalekie od rzeczywistości - postrzeganie Niemców jako tych, których z pomocą radzieckich przyjaciół bez większego wysiłku można „robić w konia”.

Dużo ważniejszym, bo przynależnym rzeczywistości wydarzeniem z tego – czyli połowy lat 60 – czasu, choć zdecydowanie słabiej docierającym do Polaków, był List biskupów polskich do biskupów niemieckich. Zawierające frazę „udzielamy wybaczenia i prosimy o nie” pismo nie zrealizowało jednak pokładanych przez jego autorów nadziei.

Zatrzęsła natomiast polityczną sceną postawa kanclerza RFN Willy’ego Brandta, który w grudniu 1970 r. ukląkł przed pomnikiem Bohaterów Getta w Warszawie. „Nad otchłanią niemieckiej historii, pod ciężarem milionów zamordowanych, uczyniłem to, co robią ludzie, kiedy brakuje im słów” – skomentował ten gest we wspomnieniach. Bardzo piękny to gest, prawda? Szkoda, że nie zaowocował zadośćuczynieniem Panu Bogu i bliźniemu. No i tak naprawdę nie do końca wiadomo – w stronę Polaków czy Żydów został skierowany. Wszak mógł kanclerz uklęknąć przed Grobem Nieznanego Żołnierza, gdzie wcześniej złożył wieniec. Czy dlatego zrobił to przed pomnikiem Bohaterów Getta, że – jak sporo lat później określił ją Władysław Bartoszewski – dla niego Polska też była tylko brzydką, pozbawioną posagu panną na wydaniu?

Ostatni akord z suity pojednania zagrał kilka dni temu podczas wizyty w Polsce aktualny kanclerz Niemiec Olaf Scholz. Podczas wspólnej z polskim premierem konferencji zadeklarował, że świadomi swoich wojennych przewinień i odpowiedzialni Niemcy „będą wspierać inicjatywy na rzecz ocalałych od okupacji i na rzecz pamięci o ofiarach”. Brawo, Herr Scholz! Polityczny majstersztyk! 85 lat po napaści na Polskę to już nawet tych, co ocaleli jako niemowlaki, niewielu zostało.

Tymczasem polski premier nie jest „w żadnym stopniu rozczarowany tym gestem ze strony kanclerza i rządu niemieckiego. Ponieważ nie ma takich gestów, które by usatysfakcjonowały Polki i Polaków, nie ma takiej sumy pieniędzy, która by zrównoważyła to wszystko, co stało się w czasie II wojny światowej”. Aha!

Sekunduje premierowi minister Sikorski, który z radością i poczuciem zwycięstwa ogłasza, że najważniejszy jest tu niemiecki gest przyznania się do odpowiedzialności moralnej. No i gitarka. Moralnych zwycięstw mamy już na koncie tyle, że jedno mniej, jedno więcej… A prawdziwa przyjaźń wymaga poświęceń, nieprawdaż?

Anna Wolańska