Komentarze
Jak siostra do siostry

Jak siostra do siostry

Żałobą okryły się nasze domorosłe feministki. Gwiazdki, meteorytki, celebrytki. Czarny protest solidarnie ogłosiły. Przeciwko wprowadzeniu bezdusznej ustawy zakazującej aborcji na życzenie protestują.

A że są wrażliwe i współczujące, więc nie dla siebie to robią. A gdzież tam! One, które - jeśli, jak dowodzi pewna celebrytka, nie będą chciały utrzymać ciąży - stać na to, żeby pojechać do zagranicznej kliniki, występują w imieniu innych kobiet, tych najbiedniejszych, które na podobny wyjazd pozwolić sobie nie mogą.

To wszystko głównie, a może nawet wyłącznie dla cudzych córek cudzych matek, ciotek, przyjaciółek. Wszystko w obronie i w imieniu – jak przekonuje celebrytka – tych zgwałconych przez ojców 12-latek, matek wielodzietnych rodzin z popegeerowskich wsi, które nie mają co do garnka włożyć, albo cierpiących dzieci skazanych na śmierć zaraz po porodzie. „Nikt z was nie wie – grzmi feministka – kiedy skutki tej ustawy uderzą w waszą rodzinę”. I do solidarności wzywa. Ma się rozumieć z tymi najsłabszymi, bo i cierpienie zna, i serce wrażliwe w niej jest. Toteż celebrytka, wykorzystując fakt, że jest znana z tego, że jest znana, podejmuje ogromny wysiłek, aby do sponiewierania najsłabszych nie dopuścić. Zwłaszcza że sponiewierać chce ich rząd, który na wezwanie biskupów i na nieszczęście maluczkich zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej wymyślił.

Ostatnią deską ratunku mogłaby się okazać Agata Kornhauser-Duda. Mogłaby, gdyby chciała zająć stanowisko w sprawie. Oczywiście to właściwe. Ale milczy jak zaklęta. Jakby na złość feministkom robiła. Na nerwach zagrać im chciała. Frustrację i niemoc walczących o wolność do własnego brzucha wzmagała. Toteż feministka apeluje do pani prezydentowej. Ale, oczywiście, nie tylko w swoim imieniu ten apel wypowiada. Także „setek tysięcy, a może nawet milionów polskich kobiet”, bo – jako się rzekło – wrażliwa okrutnie na krzywdę bliźnich jest. A setki tysięcy, a może nawet miliony polskich kobiet z zapartym tchem oczekują, że pani prezydentowa potępi „obłąkańczy projekt ustawy całkowicie zakazujący aborcji”. Wszak to tymże setkom tysięcy, a może i milionom kobiet – ich głosom – zawdzięcza pani prezydentowa pozycję swoją i swojego  męża. – To dla nas bardzo ważne – przekonuje Pierwszą Damę celebrytka – aby była pani dziś z nami. Zwracam się jako do matki, do nauczycielki i jak do siostry. Czekamy na panią.

Póki co, apel celebrytki trafia w próżnię. Więc można jeszcze inaczej. Nie zadziałało po dobroci, to może zadziała po złości. Po prowokacji niskiej. „Nie rozumiem, dlaczego ktokolwiek liczy na to, że prezydentowa odezwie się w sprawie dopuszczalności przerywania ciąży. Maria Kaczyńska to zrobiła, ponieważ była niezależnie myślącą żoną autentycznego prezydenta, a nie ładnie ubraną panią u boku uśmiechniętego pana z długopisem” – popisuje się znajomością rzeczy prowokatorka. I dodaje, że ona to by „nie chciała być żoną prezydenta”, ona by „chciała być prezydentą”.

Sprawiedliwie muszę przyznać, że na te słowa „z początku porwał mię śmiech pusty, a potem litość i trwoga”.

Czy muszę tłumaczyć, dlaczego?

Anna Wolańska