Komentarze
Jak śliwka w...

Jak śliwka w…

Jest ich osiem. Charakteryzują się niewielkim wzrostem... I kształtem - warzywa lub owocu. W sumie niewiele różnią się od swoich kolegów z… pluszu.

No może poza tym, że mają swoje imiona: Sabina (śliwka), Tosia (truskawka) czy Bartek (brokuł). Co najciekawsze, chęć ich posiadania wywołała u najmłodszych konsumentów (chociaż nie wiem, czy nie bardziej u ich rodziców) falę histerii na niespotykaną skalę.

Wszystko przez akcję promocyjną – a jednocześnie program lojalnościowy – jednego z dyskontów spożywczych. Cel był jak najbardziej szlachetny: zmienić nawyki żywieniowe u dzieci, promując jedzenie warzyw i owoców. Kampanii towarzyszył spot reklamowy. „Ty też lubisz brokuła? – pyta siedmiolatka swojego kolegę w okularach. „No a jak! Lubi kopać w piłkę. I to mój potas dodaje mu powera” – odpowiada zamiast okularnika animowany brokuł. Dalej jest już sklep, kasa, babcia, szczęśliwy chłopczyk w okularach, a na końcu lektor z offu dodający: „Zbieraj punkty i odbierz ulubionego świeżaka za darmo”. Z tym ostatnim polemizowałabym, bo żeby dostać maskotkę, trzeba było wcześniej zrobić zakupy za… bagatela 2,4 tys. zł. Ale najważniejsze, że w świadomości klientów zdążyło zakodować się hasło „za darmo”, które przyciąga jak magnes. Parafrazując klasyka, „ciemny lud to kupi”.

No i wtedy się zaczęło. Ponoć dzieci oszalały na punkcie pluszaków, a rodzice, wiadomo, zrobią wszystko, żeby spełnić ich marzenia. Stan posiadania punktów, a co za tym idzie – maskotek stały się głównym tematem rozmów w kolejkach do kasy. Najpierw były zwierzenia o zaangażowanych w akcję: „przyjaciele, rodzice, teściowie, sąsiedzi, bezdzietni znajomi, opiekunka do dziecka, fryzjerka”. Potem o długiej liście zakupów: „zrobiłam zapas kostek do zmywarki, proszku do prania i odświeżacza do toalety na co najmniej rok”. Żeby w końcu przejść do listy życzeń: „Eryk ma truskawkę, Zuzia pieczarkę, a Ada chce jabłko. Jak nie nazbierać na trzeciego pluszaka, skoro inni mają po pięć?”. Chciałoby się dodać: jeszcze tylko śliwka Sabina znajdzie się w domu i wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie.

Potem było już tylko gorzej. Akcja wzbudziła niespodziewanie tak wielkie zainteresowanie, że na kilka tygodni przed jej końcem w sklepach zabrakło pluszaków. Ta niesubordynacja właściciela dyskontu wywołała falę oburzenia i irytacji. Dyskusje z kolejek przy kasach przeniosły się do internetu. „Dzieci płaczą, bo albo nie ma świeżaków, albo są inne, niż te które chcą” – żaliła się jedna z matek. Rodzice zaczęli zdawać raporty: „Brokuła widziałam na Grochowie”, „na Alejach Jerozozlimskich jeszcze wczoraj była truskawka”. W sieci zaczął kwitnąć handel wtórny zdobytymi niemalże cudem maskotkami. W końcu głos zabrał właściciel dyskontu, obiecując dodatkowe dostawy maskotek do sklepów. Trzeba jedynie wpisać się na… listę oczekujących. Sytuacja rodem z PRL, co nie umknęło uwadze czujnych internautów. „Kiedyś, mając 12 lat, za komuny jeszcze, pograłem zbyt długo z kolegami w piłkę i w kolejce za mięsem byłem chyba dopiero dziewiąty. Zabrakło nam suchej krakowskiej na święta. Dostałem w dupę. A dzisiaj… rozpacz rodziców, bo nie ma świeżaka do kompletu” – skomentował jeden z nich.

Cała ta akcja obnażyła naiwność i głupotę rodziców, którzy nie byli w stanie wytłumaczyć swoim pociechom, że coś jest pozbawione sensu. Można by też zastanowić się nad etycznym aspektem całego przedsięwzięcia, czyli wykorzystaniem dzieci w akcji marketingowej podbijającej sprzedaż. Ale jest i wydźwięk optymistyczny: Polska to szczęśliwy kraj, skoro do rangi problemu urasta brak pluszowych maskotek w sklepach.

Kinga Ochnio