Komentarze
Źródło: DREAMSTIME
Źródło: DREAMSTIME

Jak w domu

Niewiele już pamiętamy z Mistrzostw Europy, które zostały rozegrane w naszym kraju i na terenie naszych sąsiadów w czerwcu tego roku. Nie jest to tylko efekt ulotnej pamięci, która bardzo często potrafi płatać figle w naszych głowach. I nie jest to również skutek sprawnych i o niebo lepiej przygotowanych Igrzysk Olimpijskich, które w niedzielę zakończyły się w Londynie.

Można bowiem odnieść wrażenie, że Polacy jakoś chcą szybko zapomnieć o czerwcowym wydarzeniu sportowym. Być może wizja nadciągającej recesji i tąpnięcia gospodarczego również nie pozwalają cieszyć się „naszym polskim sukcesem”. Wydaje mi się jednak, że dotarło do naszej świadomości, że okrzyczane jako wydarzenie na miarę chrztu Polski mistrzostwa nie przyniosły nam jako populacji wymiernej korzyści. Pozostały do spłacenia długi, utrzymanie obiektów sportowych, niedokończone inwestycje drogowo-kolejowe, a wpływy z Euro1012 nie okazały się kokosami na miarę oczekiwań. Nasze społeczeństwo wydaje się być dotknięte syndromem nierozwiązywalnego dylematu: czy zostało wystrychnięte na dudka, czy też wydudkane na stryszku? Ale jest jeszcze jeden problem, który pojawił się w czasie olimpiady londyńskiej. I to jest zdaje się kac jeszcze większy.

Feel like at home

Nie wiem, czy pamiętają Państwo to właśnie hasło, mające promować naszą imprezę sportową na forum międzynarodowym. Z założenia błędne językowo miało stawiać nas w gronie państw europejskich na równi z potęgami. Zaś przyjeżdżający do nas fani piłki kopanej mięli poczuć się jak u siebie. Tak, ale skoro tak, to nie mieli czuć się… jak u nas. W gruncie rzeczy hasło to stało się potwierdzeniem, iż dla naszego zintegrowania się europejskiego oraz dla większych dochodów materialnych trzeba zglajszachtować się z resztą kontynentu, zapominając o naszej swoistości. Kuriozum było nawoływanie, byśmy nie tylko pozwolili Rosjanom na czczenie marszem głównymi arteriami naszej stolicy ich narodowego święta, które z historycznych uwarunkowań z natury jest antypolskie, ale również wzywanie naszych rodzimych „autorytetów” do włączenia się w ten przemarsz. Pomijam już gorliwość służb porządkowych w rewidowaniu polskich kibiców i zabranianiu wnoszenia narodowych emblematów, by nie drażnić innych, przy równoczesnym zachwycie i przyklaskiwaniu Rosjanom na demonstrowanie potężnymi stadionówkami własnej dumy narodowej. Cóż się potem dziwić, że stetryczały gwiazdor filmowy i teatralny, co to ryby miał siną barwą wykłute, oburzał się na polskich kibiców w Londynie, że w czasie meczu siatkarskiego z Rosją ponoć „chamsko” buczeli, gdy zagrywali nasi przeciwnicy. Można by zacytować puentę jednego z dowcipów, gdy mąż do siedzącej pod stołem i szczekającej na jego rozkaz żony mówi: „Na swojego szczekasz/buczysz?”. Ale nie o to idzie. Każdy, kto oglądał ceremonię zamknięcia Igrzysk Olimpijskich, mógł zauważyć, że całość spektaklu została oparta na rodzimych zachowaniach mieszkańców Albionu, którzy nie tylko ukazali całemu światu własną historię i dokonania, ale również dobrze i z humorem ukazali własną codzienność. Właśnie – własną. Nawet słynne londyńskie korki zostały dowartościowane. Historia, współczesność, muzyka, sztuka, etykieta dworska, stroje stylizowane na epokę nie tylko wiktoriańską, ale i plemion Wikingów – wszystko to rozgrywało się na tle brytyjskiej flagi narodowej. Pokazali światu – tacy my jesteśmy. Powie ktoś – to wyspiarze, zawsze podnoszący nosa na cały świat. Być może, ale to dumni wyspiarze, którzy nie muszą dostosowywać się do innych. To oni czują się u siebie jak w domu.

Jak taczanka na stepie

Ta duma z własnego narodu nie jest tylko domeną Brytyjczyków. Ostatnio prasa doniosła, iż 12 sierpnia spod Łuku Triumfalnego na Pokłonnej Górze w Moskwie wyruszyła kozacka konnica, by przemierzyć Europę. Staną nad Sekwaną w sercu Paryża, by w jej wodach obmyć swoje stopy. W oficjalnej wersji inicjatywa ta ma służyć integracji narodów europejskich i zbliżaniu ludzi do siebie. Gdy jednak spojrzymy na szlak przejazdu Kozaków i na historię miejsca startu i mety, to sprawa wygląda całkowicie inaczej. Sama inicjatywa bowiem ma służyć upamiętnieniu bitwy pod Borodinem, w której armia napoleońska rozgromiła wojska rosyjskie, dzięki czemu Napoleon mógł wkroczyć do Moskwy. Sama Pokłonna Góra jest miejscem kapitulacji Kutuzowa i wręczenia kluczy do Kremla cesarzowi Franków. Jednakże dzisiaj jest to Park Zwycięstwa, nad którym góruje triumfalny łuk, upamiętniający zwycięstwo nad Francuzami oraz Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, równie zwycięskiej. Sami Kozacy, którzy przecież w czasie wojny polsko-bolszewickiej, ale nie tylko (wspomnijmy chociażby powstanie styczniowe) byli postrachem ludności cywilnej i formacji wojskowych ze względu na swoje okrucieństwo, mają zamiar przemaszerować poprzez Rosję, kraje nadbałtyckie, Białoruś, Polskę i Niemcy aż do stolicy Francji. Może ktoś nazwać to folklorem, ale posiada to również pewną warstwę symboliczną. Idą przecież przez kraje, które w 1920 r. oparły się bolszewickiej nawale. Gdy weźmie się pod uwagę, iż głównym płatnikiem owej eskapady jest obecny rosyjski rząd, to symbolizm narasta. Samo umywanie nóg w głównej rzece Francji może być odebrane jako pohańbienie tych, nad którymi odniosło się zwycięstwo. A po drodze Kozacy mają pokazywać własne obyczaje, czemu towarzyszyć będą śpiewy Chóru Aleksandrowa. No, cóż, milczeniem pomińmy słowa: „Wstawaj strana ogromnaja, wstawaj na smiertnyj boj…”. Mam nadzieję tylko, że nie wszystkie obyczaje Kozaków zostaną z pietyzmem zaprezentowane (szczególnie te, które opisał Izaak Babel w swoich pamiętnikach). Ale duma własna i przywiązanie do zwycięskiego ujmowania własnego narodów nawet w kontekście klęski godna jest pozazdroszczenia.

Jak przy tym nasze „Koko”…

Mieszkając nad Wisłą, niezbyt często dowiadujemy się o tym, co naprawdę dzieje się w innych krajach. Mamieni integracją i świetlaną przyszłością, nie zdajemy sobie sprawy, że w Europie coraz częściej mówi się o powrocie do państw narodowych. I to nie tylko w mniejszych i słabszych nacjach, ale także w takich potęgach, jak Niemcy czy Francja. Odradzanie się i umacnianie narodowych społeczeństw oraz scalanie ludzi wokół historycznych idei narodowych przeżywać zdaje się renesans. Może się więc okazać, że gdy przyjdzie co do czego, to jedynym dźwiękiem nas, Polaków, będzie zagdakane „Koko”. I jak wtedy będzie wyglądał poeta, który udowadniał, iż Polacy nie gęsi? Choć przyznać trzeba, że gdacząca gęś to ewenement na skalę nawet wszechświata…

Ks. Jacek Świątek