Historia
Jak wyręczano sądy carskie

Jak wyręczano sądy carskie

XIX-wieczny publicysta i historyk Stefan Buszczyński tak scharakteryzował sytuację narodu polskiego pod obcym panowaniem: „Dwie odmienne, zantagonizowane społeczności, podzielone nie tylko sprzecznością interesów politycznych, ale też czujące kulturową, cywilizacyjną i religijną odrębność, skazane zostały na wspólną egzystencję”.

Współczesna publicystka Agata Tuszyńska uzupełniła tę opinię, tłumacząc, że „konieczność życia w ciągłej dwoistości i moralnej niejednoznaczności” musiała pozostawić ślady nie tylko w życiu codziennym, ale i w świadomości obywateli. „Dlatego wymagała nie mniejszej czujności i gotowości do poświęceń, niż walka nosząca miano bohaterskiej” („Rosjanie w Warszawie”).

Nie ulega wątpliwości, że rosyjski system carski celowo wpuścił w społeczeństwo polskie zarazki deprawacji, aby móc nim bezwolnie rządzić. Na początku XX w. okolice Zbuczyna zostały dotknięte plagą złodziejstwa. Ponieważ władze rosyjskie nie interweniowały, mieszkańcy musieli sami uporać się z tym problemem. Jak go rozwiązano, opisał następująco pamiętnikarz Szczepan Ciekot: „Nie było tygodnia lub miesiąca, aby komuś coś nie ukradziono. Kradli złodzieje konie, bydło, kury, świnie i wreszcie co popadło (…). W pierwszych dniach lutego 1906 r. jeden z kolonistów osiadłych w Czuryłach, czuwając całymi nocami, złapał złodzieja i rozpoznał na gorącym uczynku, przy rozbijaniu zamku do obórki. (…) Złodzieje uciekli, lecz tak byli rozzuchwaleni, że zaczęli strzelać do tego gospodarza, lecz nie trafili w niego (…). Dodać trzeba, że policja rosyjska wcale nie reagowała na skargi poszkodowanych i nie było wypadku, aby jakąkolwiek kradzież wykryto. Następnego dnia po tym zdarzeniu sołtys zwołał zebranie wszystkich gospodarzy, a ten, który rozpoznał złodzieja, publicznie oświadczył, kto nim jest. Okazało się, że był to jeden z kolonistów, najzamożniejszy gospodarz, posiadający 40 morgów ziemi, mający już postawione budynki. Sąd zebranych był krótki. Mówiono: „Jeśli oddamy go w ręce rosyjskiej policji, to go na pewno wybielą – a później jeszcze gorzej będzie kradł, nie wyda wspólników, którzy się będą za niego mścić”. Wyszło na jaw, że człowiek ten, mimo pozornej łagodności, a nawet pobożności, był mściwy i za jakiekolwiek przykrości, które mu ktoś zrobił, starał się zemścić nawet po kilku latach, kradnąc. Postanowiono wymierzyć mu sprawiedliwość. Ponieważ złodziej ten się wszystkiego wypierał i nie chciał się przyznać ani wydać wspólników, przygotowano kije i zaczęto go niemiłosiernie bić. Przy egzekucji byli wszyscy dorośli mężczyźni z całej wsi. Starsi gospodarze przestrzegali, aby nie bić go po głowie, żeby nie zabić i nie zrobić go kaleką. Po kilku razach złodziej ten się przyznał i oświadczył, że wszystko powie. Przestano go bić i zaczął spowiedź z całego swego złodziejskiego życia. Okazało się, że był jednym z przywódców całej bandy złodziei i wydał wszystkich swych wspólników. Po jego wyznaniach wszyscy dorośli mężczyźni udali się z nim do Cielemęca, sąsiedniej wsi, w której mieszkał jego kamrat. Ten wyparł się wszystkiego. Zwołano wszystkich dorosłych ze wsi i skonfrontowano pobitego złodzieja z jego wspólnikiem. Ponieważ nie chciał się przyznać, położono go na ziemi i zaczęto bić. Tego dnia, mimo że dostał porcję kijów, wypierał się wszystkiego. Postanowiono mu pod wieczór dać spokój, zostawiono koło jego domu wartę, aby w nocy nie uciekł, a pobitego wspólnika odesłano do szpitala w Siedlcach. Nazajutrz rano odbyła się zbiórka wszystkich dorosłych, bo jak mówiono, trzeba skończyć ze złodziejami (…) Gdy się wszyscy zebrali przed domem złodzieja, wyprowadzono go i perswadowano, aby się przyznał. Nawet jego sąsiedzi, którzy widzieli różne jego złodziejskie sprawki, zaczęli mu przypominać to i namawiać, aby się przyznał. Gdy wszystkie argumenty zostały wyczerpane, położono go na ziemi i zaczęto okładać kijami. Zaraz na początku bicia zaczął prosić, że wszystko powie. Podobnie jak poprzedni „wsypał” wszystkich swych wspólników. Dano mu już spokój i zostawiono w domu, nawet się nie skarżył do policji czy sądu. Cały ten tłum ludzi udał się do następnych, sąsiednich wsi i jeszcze trzech złodziei w ten sam sposób wykryto i ukarano. Pierwszego złodzieja z Czurył przez odpowiednią uchwałę gromady wysiedlono ze wsi, majątek, który posiadał, musiał sprzedać, nawet popłacił odszkodowania tym, których pookradał i wyjechał ze wsi tak, że słuch o nim zaginął.

„Był to barbarzyński sposób załatwienia sprawy – zapisał Ciekot – ja do dziś nie mogę się z tym pogodzić, a jednak to był jedyny ratunek. Władze rosyjskie nie troszczyły się o spokój mieszkańców, a chodziły słuchy, że nawet współdziałały ze złodziejami. Skutek był ten, że i we wsi, i w całej okolicy plaga złodziei ustała, kilkanaście lat nic nikomu nie zginęło, można było zostawić na publicznym miejscu różne przedmioty i nie zdarzyło się, aby ktoś ważył się wziąć. Skutków tego samosądu nie było żadnych, władze rosyjskie niby dla oka robiły dochodzenie, ale w końcu zostało wszystko umorzone. Mieszkańcy Czurył przez całą okolicę byli honorowani i za wzór ich stawiano, że tak solidarnie dali sobie radę, siebie i okolicę uwolnili od złodziejstwa. To niedola wyuczyła ludzi czujności, jak również pewnej solidarności”.

Józef Geresz