Historia
Źródło: TK
Źródło: TK

Jak za czasów króla Batorego

Na tle grup rekonstrukcyjnych wyróżniają się barwnym strojem i uzbrojeniem. Gdziekolwiek są, starają się jak najwierniej odtworzyć realia XVI i XVII w. Pasjonaci historii okresu batoriańskiego zawitali do Sobieszyna-Brzozowej, by wziąć udział w nietypowym survivalu.

Impreza odbyła się na terenie Zespołu Szkół im. hr. Kickiego. - To idealne miejsce. Mamy połączenie dzikiego pleneru z bezpośrednią bliskością strzelnicy - podkreśla dowodzący grupą Andrzej Mikiciak. Na manewry przybyli rekonstruktorzy z: Polish Haiduking Team, Stajni „Buńczuk” oraz przedstawiciele epoki napoleońskiej i wojny secesyjnej. Wszystko odbyło się za zgodą dyrektora szkoły Krzysztofa Ślósarza i w obecności jej pracownika Krzysztofa Szymczaka.

Przez trzy dni uczestnicy survivalu wiedli życie, wzorując się na przodkach. Rozpoczęli od zbudowania obozu. Tak jak za czasów króla Stefana Batorego, na przyleśnej polanie ustawili kilka namiotów. Spośród nich szczególną uwagę zwracał jeden – wyróżniający się kolorem i gabarytami. Pierwotnie był krwisto czerwony, ale z czasem słońce zrobiło swoje i dziś ma barwę różową. Jego wartość jest jednak dla grupy bezcenna. – Nasza przygoda z nim zaczęła się w 2005 r. od wizyty na zamku w Kamieńcu Podolskim. Odtąd towarzyszy nam nieustannie – opowiada pan Andrzej.

W centralnym miejscu obozowiska zapłonęło ognisko. Stale krzątający się przy nim hajducy przygotowywali m.in. posiłki. Serwowane przez kucharza menu nawiązywało do tradycji minionych wieków. – Na obiad ugotowałem w jednym kotle wieprzowinę i drób z dodatkiem soczewicy, fasoli i kapusty kiszonej. Natomiast rano jedliśmy jajecznicę z boczkiem – relacjonuje Dominik Słoń. Według niego takie dania to wersja „na bogato”, bo potrawy mięsne w tamtych czasach należały do rzadkości.

Każdy rodzaj pokarmu uczestnicy przygotowywali samodzielnie. Nie mieli ze sobą w zasadzie żadnych gotowych produktów. – Często zdarza się, że przywozimy ze sobą kury lub króliki. Na początku są żywe, a kończą w kotle albo na ruszcie – mówi dowódca hajduków.

 

Militarna manufaktura

Dobra pogoda sprzyjała pracom przy obozowisku. Żołnierze przeglądali swoje oporządzenie i dokonywali bieżących napraw. Zwykle pomagają w tym kobiety, ale uszyta przez profesjonalistów garderoba prawie nie wymagała poprawek. – Dziś z zakupem strojów i wyposażenia na szczęście nie ma kłopotu. Na rynku istnieje coraz więcej rzemieślników historycznych, u których można takie rzeczy nabyć – przekonuje A. Mikiciak.

Zdecydowanie więcej czasu trzeba było poświęcić przygotowaniu militariów. – Będziemy strzelać z broni czarnoprochowej. Jesteśmy jednymi z nielicznych w środowisku rekonstruktorów, którzy z takiej korzystają – mówi pan Andrzej. W ich arsenale znajdują się m.in. muszkiety i rusznice z zamkami lontowymi. Jednym z ciekawszych egzemplarzy jest bogato inkrustowany kością arkebuz kołowy. Został wykonany przez Bolesława Maciaszczyka, jednego z najlepszych rusznikarzy w Polsce. Obecny na imprezie pan Bolesław służył grupie pasjonatów radą i doświadczeniem.

Ciekawą czynnością rekonstruktorów była produkcja amunicji. Trzymając w dłoniach kokilę (przyrząd z epoki) topili na ognisku ołów i odlewali kule. Aby broń zadziałała żołnierze musieli jeszcze przygotować ładunki wybuchowe. W tym celu do papierowych rulonów nasypywali odmierzoną ilość prochu.

 

Z dymem wystrzałów

Kulminacyjnym punktem weekendowego survivalu była wizyta na strzelnicy. Rekonstruktorzy z pomocą pracownika szkoły ustawili tarcze, do których zamierzali celować. Kiedy wszystko zostało dopięte na ostatni guzik, hajducy stanęli w jednym szeregu i przystąpili do oddawania strzałów. Zanim przeszli do zasadniczych zawodów, najpierw nabili broń i wykonali serię próbną. Powietrze raz po raz przeszywał głuchy huk. Wydobywający się z broni dym, a czasem nawet iskry dodatkowo podkręcały emocje militarnej zabawy.

Nikt jednak nie odważył się na pełną dowolność w oddawaniu strzałów. Za sprawą dowódcy wśród wojowników panował porządek. – Będziemy strzelać w różnych kategoriach: indywidualnych i drużynowych – zarządził A. Mikiciak. Najciekawszy był pojedynek zespołów. Dwie drużyny strzelały do siebie równocześnie. Członka każdej z nich symbolizował ustawiony pozornik. Gdy któryś z zawodników trafił w pozornik przeciwnika, ten do którego należał, musiał skończyć grę. Wygrała ta drużyna, która wystrzelała wszystkie pozorniki rywala.

Rozochoceni zabawą rekonstruktorzy już zapowiadają, że w przyszłym roku znów odwiedzą Sobieszyn. Następnym razem chcieliby zorganizować zawody międzynarodowe i zaprosić dużo większą liczbę rekonstruktorów.


Grupa ma charakter otwarty

Rozmowa z dowódcą grupy Polish Haiduking Team Andrzejem Mikiciakiem

 

Skąd wziął się pomysł na utworzenie własnej grupy rekonstrukcyjnej?

Pomysł powstał spontanicznie w maju 2011 r., w czasie festiwalu historycznego na Węgrzech. Rekonstrukcją historyczną zajmowałem się wtedy od ponad dziesięciu lat, ale zapragnąłem na bazie doświadczeń i wiedzy stworzyć nowy projekt. Do grupy zaprosiłem znajomych, przyjaciół i tych odtwórców historycznych, którzy byli bliscy mojemu podejściu do rekonstrukcji. Mimo to grupa ma charakter otwarty i zapraszam do wspólnej zabawy także zupełnych debiutantów.

 

Dlaczego zajął się Pan wiekami XVI i XVII?

Choć jako rekonstruktor zajmowałem się różnymi okresami historycznymi, to przewodnim wątkiem była zawsze epoka Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Uważam ten okres za najbardziej interesujący i najoryginalniejszy w całych dziejach Polski. Bliskie są mi zwłaszcza czasy przełomu, kiedy kończy się epoka jagiellońska a następuje okres królów elekcyjnych. Szczególną estymą darzę Stefana Batorego i stąd rodowód grupy.

 

Gdzie najczęściej można Was spotkać?

Uczestniczymy w dużych imprezach historycznych, często związanych z konkretnym wydarzeniem z dziejów. W Polsce jest kilka takich miejsc, które lubimy szczególnie, np. Tykocin, Czersk, Wisłoujście, Zamość, Bolków. Z wyjazdów zagranicznych bardzo lubimy Węgry (Sárospatak, Tata), byliśmy także we Włoszech (Palmanova), w Holandii (Bourtange), Czechach (Frýdlant) i na Ukrainie (Chocim, Kamieniec Podolski). Mamy też sporo przyjaciół za granicą, i wiele planów na następne wyjazdy. Ale cenimy sobie również niewielkie, kameralne, kilkunastoosobowe imprezy w niezurbanizowanym plenerze, jaką było chociażby spotkanie w Brzozowej.

Tomasz Kępka