Jak złoto w tyglu
Jest jeszcze jedna możliwość, a mianowicie chęć pozyskania odbiorcy frazesowym gęganiem bez podejmowania odpowiedzialności za własne (?) zdanie. Naszpikowanie tekstu quasi-filozoficznymi lub quasi- teologicznymi cytatami być może przypomina połeć boczku dobrze doprawionego czosnkiem, lecz smak ma mdły i powoduje raczej odruch zwrotny. Są jednak i takie momenty w życiu felietonisty, że i przed patosem lub emfazą uciec nie potrafi.
Wzmocnienie pewnych stwierdzeń lub ich dość dosadne wypunktowanie służy nie tylko podkreśleniu wagi własnych przemyśleń, lecz raczej jest próbą jasnego dotarcia do odbiorcy treści.
Zmuszony byłem dać tak długi wstęp, aby postawiona przeze mnie za chwilę teza została właściwie zrozumiana. Nie ma w niej żadnego ataku na dzisiaj sprawujących władzę ani też nie zawiera się w niej zmiana moich dotychczasowych poglądów. A jednak muszę dla własnej intelektualnej higieny stwierdzić, że zaczynam zastanawiać się nad prawdą o tzw. dobrej zmianie. Zaznaczyć jednak muszę, że nie odnoszę się do całościowego projektu lub też do sfery gospodarczej. Chodzi mi przede wszystkim o pewien walor ideowy, z którym kłócą się niektóre posunięcia obecnie rządzących. A ponadto dotyczy pewnych rozwiązań szczegółowych. Jednakże diabeł właśnie tkwi w szczegółach. Przejdę więc do nich.
Będzie las, nie będzie nas
Debata, jaka rozpętała się pod wpływem nowych przepisów odnośnie możliwości usuwania drzew i krzewów z terenów prywatnych, być może podyktowana została jakąś wiedzą o możliwych działaniach lobbingowych związanych z deweloperami. Pospieszne wycofywanie się Prawa i Sprawiedliwości z uchwalonej liberalizacji tejże ustawy ma dla mnie jednak znamię pewnej ideowej roszady. Hasłem wyborczym było wszak zwrócenie państwa ludziom oraz wsłuchiwanie się w głos elektorów jako wyraz służby narodowi. W gruncie rzeczy chodziło o upodmiotowienie właśnie owego suwerena. Takie założenie wskazywało w znacznej mierze na konieczność „uwolnienia” społeczeństwa i zwrócenia mu uprawnień, zawłaszczonych pod wpływem takich czy innych działań mafijnych, nawet jeśli uzasadniano je wytycznymi z Brukseli. A pierwszym znamieniem ludzkiej wolności jest możliwość rozporządzania swoją własnością. Gospodarowanie jednakże zielenią nawet na własnym podwórzu do zmiany tejże ustawy stanowiło drogę przez mękę. Szczytny cel, jakim jest ochrona środowiska naturalnego, stanowił znaczną ingerencję w sferę własności prywatnej i był polem do możliwych działań korupcyjnych. Ta ingerencja miała walor omnipotencji państwa, które decydowało, czy obywatel dobrze rozporządza swoim majątkiem, czy też źle, a na tej bazie stawało się decydentem w sprawie podejmowanych przez obywatela działań odnośnie własnego mienia. Osobiście uważałem, że takie podejście do zieleni na terenach prywatnych jest jak wąż, który zjada własny ogon. Bo jeśli nie będę mógł dokonywać na swoim terenie zmian w zieleni, to po prostu nie będę sadził drzew i krzewów. W ten sposób ekolodzy chroniący drzewka i krzewy staną się przyczyną pustynnienia posesji prywatnych. Zmiana dokonana przez PiS w tej sferze była przeze mnie dostrzegana jako element upodmiotowienia społeczeństwa. Tymczasem, nie wiedzieć dlaczego, z tej właśnie zmiany rządzący chcą się wycofać. Owszem, już zaczęły się pojawiać głosy ze sfer rządzących, że nie będzie odwrotu od przywróconej wolności decydowania o własności prywatnej. Ale samo podjęcie tego tematu wzbudziło już moją nieufność. Nie obraźcie się, panowie i panie, ale wygląda to na działania pod wpływem zmiennych nastrojów czynników medialnych lub lobby. A jeśli dotyczy to sfery idei, to mamy do czynienia nie ze służbą, ale z chęcią utrzymania władzy nawet za cenę rezygnacji z ideałów.
Ja cię uczyć każę!
Drugim elementem, dającym asumpt do zachwiania się mojego zaufania do tzw. dobrej zmiany, jest nadanie władzom oświatowym daleko idących uprawnień. Wiem, że zmiany wzmacniające rolę kuratoriów oświaty weszły w życie jeszcze za poprzedniej ekipy. Rozumiem również, że mogą być konieczne wobec zakusów samorządów do dokonywania sekowania małych szkół. Jednakże moje zrozumienie byłoby większe, a zaufanie mocniejsze, gdyby mowa była o przepisach przejściowych. Nadanie nadzorowi pedagogicznemu uprawnień, dzięki którym może on zmieniać postanowienia samorządu lub organów prowadzących szkoły, ingerować w elementy wychowawcze z możliwością odwoływania dyrektorów szkół, decydować o polityce dydaktycznej lub kadrowej danej placówki, stanowi już lekką przesadę. Mamy tu do czynienia ze znaczną i niczym nieuprawnioną ingerencją czynnika biurokratycznego, który jak za dawnych czasów przecież wie lepiej. Dochodziło nawet do tego, że w przypadku szkół katolickich kurator oświaty podejmował decyzje, wkraczając w sferę związaną z prawem kanonicznym (co dla tych placówek jest zagwarantowane konkordatem), czyniąc z siebie znawcę i tego tematu, nie wspominając o roztrząsaniu nauczania Kościoła w kwestiach dogmatycznych i moralnych. Panienki, posiadające w tej mierze wiedzę na poziomie pisemek kolorowych o celebrytach, otrzymały dzięki nowelizacji ustaw oświatowych uprawomocnienie w tym zakresie. Sama kontrola szkół także pozostawia wiele do życzenia. Bo przecież wizytator może oprzeć się na prawie administracyjnym lub na wiedzy pedagogicznej, której nie weryfikował w praktyce od lat (siedząc za biurkiem w urzędzie). I jedno, i drugie rozwiązanie jest zbliżone do łoża madejowego, na którym do wcześniej przygotowanego wzorca dokrawa się żywy organizm. Osobiście uważam, że kontrolę nad poziomem nauczania można skutecznie sprawować przez system egzaminów zewnętrznych, pozostawiając samym szkołom sposób kształcenia i wychowania młodzieży. Niestety, i tutaj aparat biurokratyczny znowu musi powiedzieć swoje.
Ponad poziomy wylatuj
Wskazanie tylko tych dwóch szczegółów uzasadnia nadwątlenie zaufania do tzw. dobrej zmiany. Mam jednak nadzieję, że stanowi to wypalanie rudy w piecu, by uzyskać szlachetny kruszec. Wbrew pozorom nie są to błahe detale, ale próba ogniowa: czy uda się zachować ideały, czy też pójdzie się na koniunkturalizm i kunktatorstwo? Aby dokonać epokowej zmiany w państwie potrzebne są trzy rzeczy: czyste serce zdolne zachować ideały, silne ręce niewahające się pracy i wreszcie twarde gruboskórne siedzenie, pozwalające znosić kopniaki i dogryzanie aparatu biurokratycznego. Jak dotąd wyglądało, że obecnie rządzący te cechy posiadają. Ale jak będzie dalej?
Ks. Jacek Świątek