Jakiż wstyd…
O obelgach, wyzwiskach kierowanych w stronę TK po wydanym przezeń orzeczeniu napisano i powiedziano już bardzo dużo. Niedzielna demonstracja zwołana przez niegdysiejszego „króla Europy” Donalda Tuska, podczas której straszono Polaków zideologizowanymi sądami i okropnymi pisiorami, chcącymi rzekomo wyprowadzić nasz kraj z Unii Europejskie i cywilizacyjnie ulokować Polskę gdzieś pomiędzy Mongolią a Chinami, stała się kwintesencją sposobu myślenia ludzi określający siebie mianem „elity”. Mieliśmy czas przywyknąć do krzyków, ordynarnych przekleństw, autorytetów miotających na lewo i prawo słowami „j....ć”, „wyp....ać” itp.
Mnie osobiście rzucająca się na policjantów „babcia Kasia”, wulgarna „ruda z KOD” czy przaśny w sposobie opisu rzeczywistości Włodek Frasyniuk już nie poruszają, nie złoszczą – co najwyżej śmieszą, budzą litość.
Co ciekawe, nie widać było w niedzielę na Placu Zamkowym osób ubranych w koszulki z napisem „konstytucja”, bo przecież w tym konkretnym dniu przyszli opowiedzieć się dokładnie przeciwko niej. Byłyby więc niewygodne. Nie wyklucza to, rzecz jasna, sytuacji, że kiedy trzeba będzie zrealizować kolejny polityczny cel, ponownie je założą i będą zażarcie bronić ustawy zasadniczej. „Bo nie liczy się prawda, ale skuteczność” – tłumaczył swego czasu Czerepach w serialu „Ranczo”. Liczy się kasa, pełna micha. „Co tam suwerenność!” – krzyczało na wiecu w Białymstoku „cudowne dziecko” TVN Szymek Hołownia. „Od kogo będziemy wtedy pożyczać pieniądze? Od Chin? To będzie ta suwerenność?”.
A ludzie klaskali. ...
Ks. Paweł Siedlanowski