Komentarze
Jesień

Jesień

Rzeczywistość to tak człowieka czasami zaskakuje, że naprawdę... Niby żyje się te ładnych parę lat, a i tak nie do końca wiadomo, w jakiej rzeczywistości. I co ci spać jutro nie da.

Mnie na przykład wczoraj, przedwczoraj i dziś (a kto wie, czy tak nie będzie i jutro) zaprząta śmiała a nieodgadniona myśl o ludziach. W dodatku – wydawałoby się – wyjątkowo prosta. Mianowicie – że człowiek to naprawdę taki homo viator. Wędruje i wędruje. A wiem, co mówię, bo ostatnio – przez trzy dni prawie z rzędu – też do wędrowców należałam. Już tak nieraz rozmyślałam sobie, dokąd ci wszyscy ludzie tak się śpieszą, tak gonią, ale teraz to mnie naprawdę zaskoczyło. Bo proszę sobie wyobrazić: sobota pomiędzy 7.00 a 8.00, poranek jak marzenie, słonko jak w pełni lata, a naród zamiast nad zalew – na ryby, do lasu – na grzyby albo gdziekolwiek indziej po płody ziemi wyruszyć, co robi? Wsiada do pociągu byle jakiego i do Warszawy jedzie. No i jak w tym miejscu nie postawić pytania: po co? Przecież mowy nie ma, żeby choć połowa jechała na 10.00 do pracy.

Inny przykład: dwa-trzy dni później… Przedpołudnie. Stolica. Gęsto na ulicach od ludzi, gęsto w sklepach. Ja wiem, że bezrobocie spore i obywatel musi się gdzieś podziać, coś ze sobą zrobić, ale żeby aż tak tłumnie wspomniane ulice oraz sklepy oblegać? To kto w takim razie pracuje? Wracam w okolicach południa do domu i biegnę na dworzec w przekonaniu, że pociąg niczym siedleckie NoveKino zaoferuje mi miejsca do wyboru, do koloru, a tu stop! Hola-hola! Całe przedziały ludzi! No i niech ktoś mi wyjaśni, po co oni na okrągło jeżdżą. Zadane mają, czy co? Że ja też jeżdżę? No bez przesady! Trzy razy w roku to raczej żadne jeżdżenie. W dodatku ważną potrzebę akurat wtedy miałam. A nikt mi nie powie, że cała ta ferajna też nagle za potrzebą do Warszawy lata. Nijak inaczej się tego podróżowania wytłumaczyć nie da, jak tylko skłonnością człowieka do stałego (i stadnego) przemieszczania się.

Jeszcze i druga mnie myśl w czasie tych wojaży dotknęła. A to za przyczyną napotkanych w stolicznym mieście osób tzw. znanych. Najpierw w H&M – jak to się mówi – prawie weszłam na Jadwigę Jankowską-Cieślak. Przemieszczała się niepostrzeżenie między gromadą (bardziej oglądających niż) kupujących i nikt na niej oczu nawet nie zawiesił. A wydaje się, jakby dopiero co jej gwiazda na aktorskim firmamencie całkiem mocno jaśniała. Potem w okolicy Złotych Tarasów tak samo niepostrzeżenie przemknął Michał Ogórek. Ale kiedy już Marszałkowską nierozpoznany spacerował Michał Bajor, pomyślałam z goryczą, że „wielka sława to żart”. I jakiś na pozór nieuzasadniony żal mnie wtedy w tej stolicy ogarnął. Załóżmy, że odpuścimy sobie Jankowską-Cieślak i Ogórka (na niedzielę), ale Bajor!? Toż nawet w Siedlcach nie tylko sporadycznie śpiewa.

Żeby nie pozostać w tym pesymizmie i żalu szybko pomyślałam, że może ktoś jeszcze ich inny poza mną rozpoznał, a tylko z sobie wiadomych powodów nie podszedł, nie zagadał jakoś. I tej wersji będę się uporczywie trzymała, bo inaczej to strasznie smutno by było. Chociaż tak czy siak – Koheletem powiało. Marność nad marnościami… A może tylko jesień…

Anna Wolańska