Komentarze
Jesienna zaduma

Jesienna zaduma

Tak naprawdę to przecież ciągle lato. Przynajmniej kalendarzowe. Ale powietrze już jesienne i myśli jesienne też. Nie wiedzieć czemu od jakiegoś czasu chodzi za mną wiersz Jerzego Harasymowicza prześlicznie wyśpiewany przez Elżbietę Adamiak.

„Zdmuchnęła mnie ta jesień całkiem.” I jeszcze: „Ludzie znają mnie tylko z jednej, jesiennej strony”. Tak, to ten nastrój. Może dlatego, że w ciągu tygodnia na dwóch różnych cmentarzach przyszło mi pożegnać dwie za wcześnie zmarłe kobiety. Dwie Barbary. A właściwie panią Basię i Baśkę. Uosobienie ciepła, dobra i pokory. O takich jak one pisze się, że zmarły „po długiej i ciężkiej chorobie”. Nawet najbliżsi nie wiedzą do końca, co kryje się pod tymi słowami. Ile niespełnionych marzeń, zawodu, żalu… A nawet upodlonej godności. To, jak przeżywa się ową „długą i ciężką chorobę”, stanowi o naszym człowieczeństwie. A z  człowieczeństwa i pani Basia, i Baśka zdały egzamin celująco.

Łatwo jest być dobrym człowiekiem, kiedy wszystko przychodzi nam bez trudu, a zdrowie dopisuje w każdym calu. Trudniej, kiedy lekarze wydadzą wyrok, stwierdzając chorobę terminalną. Nieuchronnie pojawiają się wtedy pytania: dlaczego ja, dlaczego mnie musiało to spotkać? Skąd wziąć dobrą odpowiedź? Obie wspomniane kobiety odnalazły ją w wierze. Nie tej rozpaczliwej, której chwytamy się z braku innych środków ratunku, tylko tej dojrzałej, pokornej i niezwykle ufnej.

– Tak chciałabym zobaczyć jeszcze maj – mówiła Baśka, kiedy spotkałyśmy się przed świętami wielkanocnymi. – Może nawet na majówkę pójść. Ale mam marzenia, co? – mimo bólu roześmiała się tym swoim zaraźliwym śmiechem.

– Przestań – zaoponowałam krótko i pozwoliłam jej mówić, bo w takich sytuacjach zdecydowanie wolę słuchać. Już później, kiedy była przekonana, że jej odejście to tylko kwestia dni, martwiła się tylko o to, żeby swoją śmiercią nie zepsuć przygotowanej rodzinnej uroczystości. Nie zepsuła. Umarła kilka dni po niej.

Pani Basi nie widziałam od dłuższego czasu. Chciała, żeby zapamiętać ją z czasów, kiedy była zdrowa. Radosna i emanująca dobrem. Szukająca w każdym człowieku jakichś jasnych stron. Nieraz żartowałam, że miarą jej dobroci jest to, jaką jest teściową. To była chyba jedyna znana mi osoba, od której nigdy nie usłyszałam złego słowa wypowiedzianego pod adresem synowej. Jeśli dodać, że mieszkały w jednym domu, to rzeczywiście zakrawa to wręcz na bohaterstwo. „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono” . Trudno nie przywołać tych  wyświechtanych już słów z bardzo dawnego wiersza Szymborskiej. Bo tak naprawdę życie człowieka można skomentować dopiero wtedy, kiedy nie może on już dokonać żadnej poprawy, żadnego retuszu.

Wiem, że nie tylko ja zapamiętam i dystyngowaną panią Basię, i wiecznego hajduczka Baśkę, która z młodzieńczych czasów fascynacji przygodami Michała Wołodyjowskiego upodobała sobie tę formę imienia. Nie można, żegnając bliskiego człowieka, pozostać bez żalu, łez, rozpamiętywania. Ale nad tym wszystkim góruje nadzieja. I ona zamieni się w radość.

Anna Wolańska