Komentarze
Jeśli nie teraz…

Jeśli nie teraz…

Stojąc w niedzielę na warszawskiej ulicy wśród setek tysięcy czekających na mignięcie karawanu ze szczątkami głowy naszego państwa, nie odnajdowałem wokół religijnego uniesienia, rozdzierającego żalu czy poczucia samotności, czego doznawaliśmy pięć lat temu.

Przyszliśmy czy przyjechaliśmy do Warszawy nie dla sensacji, ale by przez chwilę być razem, by w ten sposób zamanifestować, że jesteśmy Polakami, obywatelami naszego państwa, które straciło jego głowę wraz z prawie setką najwyższych dostojników. Myślę, że już miliony rodaków w stolicy bądź w każdym innym zakątku zademonstrowało, że Polska pomimo niespotykanej w dziejach  tragedii trwa w jej obywatelach.

Nigdy nie hołdowałem zasadzie czekania na cud, bo te w dziejach narodów zdarzają się niezmiernie rzadko i zazwyczaj są okupione ciężką pracą lub ofiarą z krwi. I tym razem nie wierzę w samoistny cud przemiany narodu pod wpływem tej tragedii. Samoistny nie, ale ten wypracowany pod wpływem tej ofiary…   Miejsce, czas, okoliczności. Nawet osoby określające się jako niewierzące nie mogą uciec od skojarzeń. To nie miejsce jest przeklęte, ale prawda domagająca się ostatecznego odkrycia, by przebić się do powszechnej świadomości, musiała złożyć nową ofiarę. Prymas Senior powiedział, że ofiary potrzebują dla swego potwierdzenia następnej daniny. To bolesne, ależ jakże dokładnie oddające rzeczywistość. Zacierane przez dekady ślady zbrodni niewygodnej dla większości świata zostają odkryte i pokazane w całej swej doniosłości, ale by to się dokonało, polski naród musi złożyć jeszcze jedną daninę. Może nie tak wielką, jak 70 lat wstecz, ale równie bolesną. W katyńskim lesie, pod gruzami Warszawy, w obozach koncentracyjnych i łagrach straciliśmy kwiat polskiego narodu. Do dziś odczuwamy te straty. Jak bardzo brakuje nam elit wyznaczających standardy w życiu społecznym, narodowym, politycznym, kulturalnym, nie trzeba przekonywać żadnego zdrowo myślącego Polaka, którego boli upadek obyczajów, zwycięstwo prywaty, zanik narodowych tradycji, poniżanie drugiego człowieka dla odniesienia chwilowego triumfu i setki innych przywar życia społecznego, na które cierpimy. Ponowienie ofiary w podsmoleńskim lesie nie tylko jest szansą na pojednanie z narodem rosyjskim, na wypomnienie zachodnim aliantom zdrady i handlu, jakich się dopuścili w 1939 roku oraz w Jałcie i Teheranie. To jest druga w przeciągu pięciu lat trauma, wołająca do nas żyjących ostatnimi wersami „Wesela”. Tamten i ten Katyń nie zostawia miejsca na obojętność i bezrefleksyjność. Każe zapytać: jeśli nie teraz, to kiedy będzie ten moment na opamiętanie się? Dostaliśmy już raz wielki dar, jakim był Jan Paweł II. Co pozostało w nas z jego nauki oraz emocji związanych z jego odchodzeniem? My, Polacy, podobno w każdej śmierci widzimy jakiś sens, przesłanie. Jeśli tak, to co musi się stać, byśmy otrzymali przesłanie bardziej klarowne, jednoznaczne? Obok symbolu Państwa Polskiego straciliśmy dziesiątki jego najwyższych dygnitarzy i przedstawicieli wszystkich aktywnych ugrupowań politycznych. M.in. Lech Wałęsa czy Joachim Brudziński dziś wyznają, że nie zdążyli z pojednaniem. Na co my czekamy? Jaka tragedia musi wstrząsnąć naszymi sumieniami, byśmy w drugim, innym od nas człowieku, zobaczyli Chrystusa?  Byśmy zamiast tego, co puste, głupie i pozorne, ale hałaśliwe, wybrali to, co spokojne, pewne, bezinteresowne, nietuzinkowe, potrafiące wznieść się nad ludzkie słabości i ułomności. Pytam też moich kolegów po fachu, jak długo będziemy żywić się tylko tą drugą, złą naturą ludzką. Czytam komentarze na forach, mailach. Obok tych pięknych nie brak czystego zła w postaci zawiści, zazdrości, gniewu i kłamstwa. Jak długo będziemy w codziennych wydaniach gazet i dzienników cenzurować dobro, tłumacząc głupio, że jest ono mniej medialne?

Jeśli nie teraz, to kiedy postawić na dobro?

Grzegorz Skwarek