Komentarze
Jest dobrze

Jest dobrze

Zaczęło się od Joli. - Przynieś - mówi - znowu parę tych ciastek zbożowych albo przynajmniej przepis na nie daj. - Dobre były? - pytam z premedytacją, bo po takim wstępie Jola musi je przecież pochwalić.

I nie mylę się – leje dziewczyna miód na moje serce, choć kuchnia nie jest moim ulubionym miejscem pracy. Metoda marchewki działa jednak cuda. Piekę te ciasteczka z przekonaniem, że podzielę się z Jolą. Ale zanim się podzielę, muszę wiedzieć, że i tym razem niezgorzej się udały. To biorę ich trochę na talerzyk i idę do jaskini najlepszego z mężów, czyli nie za często odwiedzanej przeze mnie telewizorni. Politycznie częstuję najlepszego ciastkiem, jak weźmie, nie będzie się żołądkował z powodu odebranego mu pilota. A wiadomo – kto ma pilota, ten rządzi. Pozbawiony atrybutu władzy najlepszy zgadza się na moje po kanałach harce. A kanałów ci u nas dostatek. Pyk: Robert Makłowicz kręci się po świecie i pichci (domu własnego nie ma, czy jak?), pyk: sekrety kuchni zdradza eksmiss Ewa Wachowicz, pyk: po prostu gotuje Pascal, pyk: Okrasa poucza, co i jak przyrządzić – i wszystko to dla mnie. Dla smaku cudnieńkiego, dla dogodzenia podniebieniu. A starają się, a uśmiechają, a pragną mojego dobra. Tylko najlepszy, przez pomyłkę wszedłszy do jaskini, dziwnie patrzy na prawie pusty mój talerz i jakoś nie do końca przyjaźnie kręci głową. Robię głęboki oddech, żeby nic nie powiedzieć i pykam dalej: wszystkowiedząca Gessler krzyczy na restauratorów. Też dla mojego, potencjalnej klientki, dobra. Brawo, pani Magdo.

Pyk-pyk. Już nie tylko zbożowe ciasteczka, ale i bakcyl telewizji połknęłam. Pyk: grillują, pyk: gotują, pyk: pieką, pyk: jedzą… Refleksja: to już samym jedzeniem żyje człowiek? Pyk-pyk-pyk-pyk: ooo, ci się już nieźle najedli. Grubasy. Biegną. Nie, raczej truchtają. Aha, odchudzają się. Pyk: no, proszę, ci też spalają, co na wcześniejszych kanałach zjedli, tyle że na siłowni; pyk-pyk: nasz złoty motylek Otylia przyznaje się do paru kilogramów za dużo i pocieszywszy tym znacznie od niej pulchniejszych słuchaczy, każe im nad jakąś wodą truchtać. Ale nie za długo. Zaraz im się położyć pozwala – wiadomo, jak kto niezwyczajny biegać, to poleżeć musi. Pyk: jak miło. Trinny i Susanah ubierają. Czarno na białym widać, że niekoniecznie trzeba mieć talię osy i sztuczny biust Pameli Anderson, żeby dobrze wyglądać. Pomóc mogą szafiarki. Kto!? Idę do komputera – sprawdzić. Na czele Kasia Tusk, premierówna. Aaa, i kobieta naszego ziomka Boruca też po szafach grzebie. W sumie dobry fach. Narobić się nie narobisz, a swoje (albo i czyje) zarobisz.

Pyk-pyk-pyk-pyk: sama radość – „Szpital na peryferiach”. Nie ma to, jak wspomnienie młodości. Pyk: „Na dobre i na złe” – mniej ładne, bo to już nawet nie druga młodość, niestety. Pyk-pyk-pyk: „Doktor House”, „Lekarze”, „Ostry dyżur”, „Chirurdzy”, „Daleko od noszy” – a mówią, że służba zdrowia nie najlepiej się miewa.

Pyk-pyk-pyk… Reasumując: jedzenie jest, odchudzać ma kto, leczyć też. Jest się w co ubrać. Oddaję najlepszemu pilota. Jestem ukontentowana. W sumie – mówię – wcale nie jest tak źle. Dobra nasza – mówię.

Anna Wolańska