Kultura
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Jest takie miejsce na ziemi

Tęsknota za rodzinnym domem i chęć ocalenia go od zapomnienia zaowocowały wierszami zebranymi w tomiku „Bugiem do Kodnia”.

Jego autorka - Walentyna Pawelec - urodziła się w Zalewszu nad Bugiem (gm. Kodeń). By dotrzeć do Szkoły Podstawowej w Zabłociu, musiała pokonywać 4 km. - Potem uczyłam się dalej, bo w odległym o 50 km Liceum Ogólnokształcącym im. Emilii Plater w Białej Podlaskiej. A potem jeszcze dalej, bo w oddalonej o 250 km Warszawie, studiując na Politechnice Warszawskiej na wydziale inżynierii lądowej - zdradza szczegóły swego życia, które bardzo szybko rozłączyło ją z rodzinną miejscowością. Także po studiach nie wróciła do Zalewsza, bo po uzyskaniu tytułu magistra inżyniera budownictwa drogowego zamieszkała w Radomiu. Tam rozpoczęła pracę oraz założyła rodzinę. Jej kariera zawodowa daleka była od literackich uniesień, choć pełna trudnych wyzwań, których się nie bała. Przez 18 lat pracowała w przedsiębiorstwach i zarządach drogowych. Własnoręcznie położyła pierwszą kolorową kostkę w Radomiu, zaprojektowała i wdrożyła tam pierwszą akomodacyjną sygnalizację świetlną, nowinki z zakresu oznakowania poziomego dróg.

– Jestem głównym projektantem kładki dla pieszych nad ul. Sandomierską – podkreśla, dodając, że okres ten zakończył się, gdy – licząc na lepsze możliwości zarobkowe – spróbowała własnych sił w prywatyzującym się kraju. – Miałam własny sklepik, byłam w nim kierownikiem, księgowym i ekspedientką. Był on dla mojej rodziny „mlekodajną krówką”. Mówię o nim, że to moje czwarte dziecko – opowiada, przyznając, iż praca w nim była doskonałą okazją do nawiązania wielu znajomości.

Jej pracy zawodowej towarzyszyła i towarzyszy do dziś działalność społeczna. – Angażowałam się w powstanie w Radomiu liceum plastycznego, budowę Zespołu Szkół Muzycznych, biorę udział w popularyzacji szachów, w akcjach czytelniczych – wylicza, jednak jej największym dziełem pozostaje Koło Poezji Nie-Odkrytej „Szuflada”. – Kiedy opublikowałam swój pierwszy tomik wierszy „Zwierciadło”  w 2000 r., okazało się, że wokół jest wiele osób zainteresowanych poezją. Rozpoczęła się dyskusja nad organizacją wieczorków literackich. Podczas rozmów z koleżankami zrodził się pomysł zorganizowania koła poezji, który finalnie rozpoczął działalność w 2003 r.

 

Lubię pisać

Dziś W. Pawelec cieszy się już emeryturą – bardzo aktywną zresztą. Jednak nie mówi ostatniego słowa: – Czy jeszcze kiedyś zaryzykuję i będę szukała kolejnego wyzwania dla zdobywania lepszych środków do życia? Nie wiem. Może nie będzie to konieczne. Może dzieci, które dziś są moimi małymi klientami, a także czytelnikami, gdy dorosną, będą lepszymi gospodarzami w naszym kraju – marzy, a na razie poświęca się swoim kolejnym pasjom.

– Pisanie to moje hobby, które rozpoczęło się prowadzeniem pamiętnika i trwa dotychczas – zdradza W. Pawelec, dodając, iż stanowi również osobistą psychoterapię oraz trening dobrej, choć krótkiej pamięci. – Mam trzy córki: Annę, Monikę i Dorotę, to moje słoneczka. Z myślą o nich pisałam im dzienniki, a teraz wiersze i baśnie – dodaje.

Jednak pasji ma więcej: prowadzi blog, własną stronę internetową, którą sama administruje, hoduje kwiaty, haftuje, szyje, szydełkuje, robi na drutach, gotuje i piecze, zajmuje się rodzinną genealogią i pamiątkami. Teraz spełnia się na działce, gdzie nie tylko hoduje rośliny, ale również dzieli obserwacjami przyrody, tworzy baśnie, których bohaterami są ogrodowe figurki. Jej kreatywność nie ma granic…

– Lubię swoje hobby, a czas im poświęcony nie jest straconym – przyznaje. – To odskocznia od szarości codziennego dnia. Także relaks i odpoczynek, czasem lepszy od wczasów – puentuje.


Zostawiłam tam serce

 

PYTAMY Walentynę Pawelec, poetkę, blogerkę, autorkę tomiku „Bugiem do Kodnia”

 

Techniczne wykształcenie i poetycka dusza – jak to się stało, że pisze Pani wiersze?

 

Jestem z pokolenia, które edukowano i wychowywano zupełnie inaczej niż dzisiaj. Pochodzę z bardzo malutkiej ubogiej wsi, gdzie dominującą mową w domu był język ruski. Trzeba było wiele trudu ze strony nauczycieli, by dobrze nas nauczyć języka polskiego. Przede wszystkim uczyliśmy się na pamięć wierszyków – niekoniecznie ze zrozumieniem, pisaliśmy dużo opowiadań. W moim archiwum domowym mam jeszcze jeden pamiątkowy zeszyt do języka polskiego. Pisaliśmy także wierszyki w ramach pracy domowej, w szkole działał teatrzyk. Do dziś pamiętam swoją rolę w przedstawieniu pt. „My jesteśmy kredki Mietki, kolorowe szkolne kredki”. Tak więc można powiedzieć, że „zaczyn” do pisania wierszy otrzymałam w szkole podstawowej w Zabłociu, ale wykorzystałam go dopiero po wielu latach. LO im. E. Plater w Białej Podlaskiej było kontynuacją tej edukacji. Wiele zawdzięczam wychowawczyniom: polonistkom Halinie Łuczyckiej i Zofii Jędrych, dzięki którym udało mi się do matury zgubić ruski akcent. Z kolei Henrykowi Kwiatkowskiemu, nauczycielowi matematyki i fizyki, z którym do dzisiaj koresponduję, zawdzięczam techniczne myślenie. Wkuwanie wierszy, nauka technicznego myślenia i wiara w wolną wolę zaowocowały tym, że odważyłam oderwać się od rodzinnego domu, pójść w nieznany świat i być sobą, by móc realizować swoje marzenia.

 

Tomik „Bugiem do Kodnia” to zbiór krótkich, ale wymownych wierszy wzbogacony przepięknymi grafikami… Co było inspiracją do jego powstania?

 

Moje Zalewsze (Żelewsze) jest tak małą wioseczką, że był czas, gdy nawet nie umieszczano jej na mapie. Obawiałam się, iż może zniknąć jak pobliskie Sugry (Suhre). A przecież tam od pokoleń mieszkali moi przodkowie. Szukając ich śladów, słuchając opowiadań mamy, postanowiłam ją opisać w wierszach. Z czasem przyszedł pomysł, by do wierszy dołączyć trochę historii ogólnej tej ziemi na odcinku od cerkwi w Jabłecznej do kościoła w Kodniu. Córka Ania zadeklarowała, że wykona grafikę. Tomik powstał i został bardzo ciepło przyjęty przez rodzinę i mieszkańców wsi.

 

Przez tyle lat mieszka Pani z dala od rodzinnych stron, ale w twórczości czuć tęsknotę za tym miejscem…

 

Bardzo wcześnie zrozumiałam, że decyzje życiowe muszę podejmować sama i sama za nie odpowiadać. Mama prosiła, żebym uważała na siebie, bo ludzie są różni, czasem potrafią wyrządzić krzywdę nawet dziecku. Z biegiem czasu mój dom rodzinny oddalał się, ale echo mamusinych słów nie ustawało. Właściwie nigdy nie zostało zagłuszone, a dziś brzmi jeszcze wyraziściej. Zmiany, jakie zaszły w moich rodzinnych stronach, potwierdziły, że podjęłam słuszną decyzję, opuszczając progi domu. Zostawiłam tam jednak swoje serce. Dlatego lubię zajrzeć do rodziny, pogadać z napotkanymi mieszkańcami, czasem nawet zapukać do ich drzwi. Dla mnie czas się nie zatrzymał, idzie do przodu jak głodna dżdżownica, gubiąc po drodze „co nieco”. To „co nieco” ma dla mnie wyjątkową wartość. I dlatego tam wracam. Wracam tam także w wierszach, baśniach i genealogiach. Żałuję, że coraz trudniej jest mi tam dojechać.

 

Poezja, historia rodzinnej wsi, genealogia, uprawianie ogrodu i wiele innych działań – skąd u Pani tyle inspiracji, inwencji twórczej i przede wszystkim wytrwałości?

 

Żeby móc realizować swoje plany, hobby, marzenia, aby być szczęśliwszym – potrzebna jest przede wszystkim wiara w wolną wolę. Wytrwałość przychodzi sama – powoli, drobnymi kroczkami. Trzeba tylko odrobinę cierpliwości. Ale czego się nie robi dla realizacji swoich marzeń? Pozdrawiam czytelników czasopisma.

 

Dziękuję za rozmowę.

JAG