Komentarze
Jest tylko jedna…

Jest tylko jedna…

Kiedy jest się zawieszonym w przestrzeni czasu pomiędzy świętem mamy a Dniem Dziecka, to trudno znaleźć temat lepszy od relacji tych właśnie osób. Dla każdego z nas jest ona przecież tak bardzo ważna i bliska, a przynajmniej taką być powinna.

W tym wielkim tłumie ludzi, których spotykamy przez całe lata na ścieżkach swojego życia, jest ta jedna, jedyna i wyjątkowa osoba. Ona każdemu z nas dała cząstkę siebie, stając się pierwszą kołyską i domem. Potem nas urodziła, co tylko w słowie jest doświadczeniem prostym i bezbolesnym.

Czuwała nad każdą chwilą pierwszych i następnych dni naszego życia. Ileż tych nocy nie do końca przespanych? Ile troski, zmartwienia, poświęcenia i ofiary? Tak kochać na ziemi potrafi tylko ona i chyba nikt inny. Mama… To właśnie ona w tłumie napotykanych postaci jest wyjątkowo, bezwarunkowo i bezgranicznie nam oddana. Tak z zasady i z reguły, tak naturalnie. Zdarzają się i historie tragicznie wyjątkowe, ale one są atrakcyjne tylko dla taniej sensacyjności.

Bywa jednak i tak, że słodki i na pozór bardzo kolorowy obrazek ukrywa czasem rzeczywistość mniej bajkową: przykrą i bolesną. Trudną do zrozumienia.

Taka krótka, autentyczna historia przemyka mi w pamięci… W jednym z wielu butików siedleckiej galerii wdzięczą się przed lustrami dwie nastolatki. Widać, że robią to, co lubią, znajdując w tym zajęciu wiele przyjemności. Nagle pojawia się mama dziewczyn i próbuje im zasygnalizować konieczność zakończenia zakupowego szaleństwa. I co słyszy od jednej z córek? Zresztą nie tylko ona, ale także spora część snujących się po sklepiku klientów? „Oj przestań. Daj na luz. Skończymy to przyjdziemy. Ogarnij się kobieto. Idź stąd. To sobie jedź”. Wszystko wypowiedziane dość pogardliwym tonem. Zawstydzona mama próbuje jeszcze interweniować, ale w końcu – bezradna i speszona – ustępuje i… właściwie ucieka. A ja gryzę się w język, żeby się nie wtrącić. Ciekawe, czy gdybym nie gryzł wystarczająco mocno, to nie zostałbym przypadkiem wspólnym wrogiem całej trójki? Poprzestaję więc na gryzieniu i zastanawiam się: jak to możliwe? No jak to możliwe, że taką – przepraszam za słowo, ale w tej sytuacji jego użycie uważam za usprawiedliwione – gówniarę stać na publiczną manifestację braku szacunku wobec mamy?! Jeżeli nawet jej nie potrafi uszanować, to kogo uszanuje i od kogo będzie oczekiwała szacunku dla siebie? No i w jakim stopniu ta mama jest sama sobie winna? Przecież wychowywała swoją córkę. Skoro taki skutek jest już teraz, to co będzie za kilka, kilkanaście lat?

W związku z tym mam prośbę do wszystkich mam (taki słowny żart zamierzony): nie hodujcie na własnej piersi małych, niewdzięcznych potworków, które pasożytniczych nawyków nabierają już od najmłodszych lat. Nie pozwalajcie, drogie mamy, aby o tym, jakie stają się Wasze ukochane dzieci, decydowała otchłań internetu, czy chore wytwory wyobraźni serialowych scenarzystów i „twórców” bezwartościowych paradokumentów (tytułów nie wymieniam z litości, a nie ze strachu). Takiego przyzwolenia nie usprawiedliwi nawet zapracowanie. Stara mądrość mówi po prostu: „Jeżeli nie masz czasu dla dziecka, to prędzej czy później ono nie będzie go miało dla ciebie”.

A wy, drogie dzieci, nie zapominajcie, że czas upływa nieubłaganie, a ziemskie życie mamy nie będzie trwało wiecznie. Waszej wdzięczności, szacunku i miłości nie zastąpi najdroższy, granitowy czy marmurowy, pomnik ze złoconymi literami na tabliczce. Z niego tak naprawdę najbardziej ucieszy się pan kamieniarz. Mama, nawet jeżeli tego nie oczekuje, godna jest innego „pomnika”. Jeszcze za życia. I to właśnie dzieci, a nie rzemieślnicy, mają go budować. Mama na to zasługuje i naprawdę: jest tylko jedna…

Janusz Eleryk