Jestem synem narodu…
Wątek przynależności narodowej Jana Pawła II traktowany jest przez wielu jako mało znaczący element jego etnicznej tożsamości, związanej raczej z tzw. małą ojczyzną (rejon małopolski), aniżeli w odniesieniu do całokształtu kultury, dziedzictwa i współczesności narodu polskiego. Być może jest w tym jakiś nieuzasadniony strach przed piętnem nacjonalizmu i szowinizmu, chociaż nie do końca dla mnie zrozumiały.
Człowiek jako istota racjonalna w swoich działaniach winien kierować się przede wszystkim prawdą, a nie wydumanymi lękami i obawami związanymi bardziej z medialną paplaniną niż z rzeczywistością. Od przynależności do polskiego narodu zresztą nie uciekał sam Jan Paweł II. W czasie pamiętnego przemówienia w UNESCO w 1980 r. podkreślił swój związek z Polską, co więcej – wskazał na zasadniczy rys dziedzictwa narodowego: „Jestem synem narodu, który przetrwał najstraszliwsze doświadczenia dziejów, którego wielokrotnie sąsiedzi skazywali na śmierć – a on pozostał przy życiu i pozostał sobą. Zachował własną tożsamość i zachował pośród rozbiorów i okupacji własną suwerenność jako naród – nie biorąc za podstawę przetrwania jakichkolwiek innych środków fizycznej potęgi jak tylko własna kultura, która okazała się w tym przypadku potęgą większą od tamtych potęg”. I dodawał: „Doświadczenie mojej ojczyzny bardzo mi ułatwiało spotykanie się z ludźmi i narodami na wszystkich kontynentach”.
Niestety, w dzisiejszych czasach samo pojęcie kultury zostało sprowadzone do umiejętnego dygania nóżką oraz zasad etykiety, poddanych zresztą politycznej poprawności. Tymczasem kultura w swoim zasadniczym zrębie oznacza „uprawę ducha”, czyli takie postępowanie i działanie człowieka, które opierając się na prawdzie, dąży do osiągnięcia dobra właściwego istocie ludzkiej. W jej skład wchodzi więc przede wszystkim dziejowe dziedzictwo, które winno być uszanowane i rozwinięte twórczo przez następujące po sobie pokolenia. Owo dziedzictwo, obejmujące także wspólne dzieje, domaga się również prawdy. Prawdy oceniającej również przeszłość. Lecz nie ideologicznie, ale w wymiarze dobra człowieka. I jeśli Jan Paweł II wspominał o kulturze, to – zważywszy na jego filozoficzne wykształcenie – zapewne to rozumienie miał na myśli. Zresztą właśnie takiego rozumienia narodu i jego kultury nam dzisiaj po prostu brakuje. Może dlatego jesteśmy pośród świata poniżani i ośmieszani. Nie umiemy być dumni z naszej przeszłości i nie umiemy jej bronić. Także przed nami samymi.
Rządzą chłopcy w przykrótkich spodenkach
Całkiem niedawno prezydent Rosji, Władimir Putin, kierując się zapewne interesami politycznymi, wydał dekret rehabilitujący ofiary stalinowskiego terroru. Pośród Tatarów, Ormian, Greków i Bóg wie kogo jeszcze zabrakło oczywiście Polaków. To działanie nie spotkało się z żadną reakcją polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Powie ktoś, że nie trzeba było. Ale jeśli tylko Polaków się nie rehabilituje, to znaczy na arenie międzynarodowej, że uznaje się ich za agresorów, wrogów i przestępców, słusznie skazanych przez sowieckie władze. Innymi słowy: oni są sobie winni. Wśród tych niezrehabilitowanych są ofiary wywózek na Syberię, żołnierze z katyńskich dołów, żołnierze polskiego podziemia zamordowani na nieludzkiej ziemi. Państwo rosyjskie uznało ich po prostu za zwykłych przestępców. Nasi rządcy mają czas na opracowywanie „planów ratunkowych” dla Europy, a nie mają czasu dla współbraci. Modnym ostatnio stało się szykowanie obchodów jednotrzeciowolnych wyborów z 1989 r. i cała para dzisiejszych rządzących zdaje się zmierzać ku „kanonizacji” 4 czerwca. Budowanie jednak spoistości narodowej na kontraktowych wyborach, a więc na owocu jakiegoś handlu podstołowego, jest cokolwiek chybione. Ustanawia to bowiem społeczność czysto merkantylną, niezdolną do poświęceń na rzecz wspólnoty. Prawdziwa społeczność może być ufundowana jedynie na umiejętności poświęcenia się dla dobra wspólnego, czego najlepszym przykładem są właśnie ci „niezrehabilitowani”. By zbudować bądź odtworzyć to, co zostało zniszczone falą komunizmu, potrzeba troski o dziedzictwo dziejowe, szczególnie to najnowsze. Zastanawia w tym kontekście hołubienie dziwolągów politycznych, które skrzekliwym głosem mówią o „żołnierzach słusznie wyklętych”. Myślę, że również dopuszczenie w naszym kraju do sporów wokół ideologii gender ma nie tylko wymiar niszczenia etycznej tkanki społeczeństwa, ile bardziej skierowanie uwagi na coś innego, co absorbując, pozwoli dokonać rozwałki istotnego czynnika spajającego społeczność. Choć nie lubię poezji Broniewskiego, to jednak pamiętam pewną frazę z jego wiersza: „ale krwi nie odmówi nikt”. Dzisiaj artyści, jak pewna piosenkareczka młodzieżowa, na dźwięk zagrożenia bytu naszego kraju wybierają po prostu ucieczkę z Polski. Ufundowanie jedności narodowej na kontrakcie nie do końca jasnym daje możliwość stworzenia co najwyżej klubu wzajemnej adoracji, ale na pewno nie narodu czy państwa.
Po co ten cały bagaż?
Jan Paweł II wyraźnie powtarzał: „Patriotyzm oznacza umiłowanie tego, co ojczyste: umiłowanie historii, tradycji, języka czy samego krajobrazu ojczystego. Jest to miłość, która obejmuje również dzieła rodaków i owoce ich geniuszu. Próbą dla tego umiłowania staje się każde zagrożenie tego dobra, jakim jest ojczyzna. Nasze dzieje uczą, że Polacy byli zawsze zdolni do wielkich ofiar dla zachowania tego dobra albo też dla jego odzyskania.” I dodawał: „Jak o każdą z cnót człowiek musi się zatroszczyć, podobnie z patriotyzmem – miłość ojczyzny domaga się moralnej pielęgnacji, moralnego wysiłku i zatroskania”. Mam nadzieję, że kanonizacja naszego Rodaka pozwoli nam dostrzec również i ten wymiar jego nauczania.
Ks. Jacek Świątek