Kalendarzowa karuzela
Tegoroczny kalendarz to jednak niezły psotnik i dowcipniś!
A ostatnie dni to już prawdziwa kumulacja kalendarzowej psoty oraz żartu: w nocy z soboty na niedzielę ubyła nam godzina snu i to w sytuacji, gdy pobudka była z założenia dosyć wcześnie zaplanowana, a w poniedziałek wielkanocny spotkanie dyngusowego lania wody z dniem primaaprilisowych psikusów. Biorąc pod uwagę, że jesteśmy w finałowej fazie wyborczej kampanii, taka kumulacja nabiera dodatkowego znaczenia, bo - jak uczy doświadczenie - w wielu przypadkach wyborcze obietnice często nawiązują do tradycji ukrytych pod datą pierwszego kwietnia i lanego poniedziałku.
A ostatnie dni to już prawdziwa kumulacja kalendarzowej psoty oraz żartu: w nocy z soboty na niedzielę ubyła nam godzina snu i to w sytuacji, gdy pobudka była z założenia dosyć wcześnie zaplanowana, a w poniedziałek wielkanocny spotkanie dyngusowego lania wody z dniem primaaprilisowych psikusów. Biorąc pod uwagę, że jesteśmy w finałowej fazie wyborczej kampanii, taka kumulacja nabiera dodatkowego znaczenia, bo - jak uczy doświadczenie - w wielu przypadkach wyborcze obietnice często nawiązują do tradycji ukrytych pod datą pierwszego kwietnia i lanego poniedziałku.
Coś tam się powie, coś tam się obieca, popłynie sporo „wody”, no a potem wiadomo… proza życia, pobudka i powrót do rzeczywistości. Tak, niestety, często bywa. A my, wyborcy, potrafimy przejść obok tego bezrefleksyjnie, chociaż ten wodny strumień nas właśnie oblewa najmocniej. ...
Janusz Eleryk