Komentarze
Kampania permanentna

Kampania permanentna

Każde wybory poprzedza mocno zintensyfikowana aktywność wszystkich, którzy uważają siebie za ludzi odpowiednich do piastowania rozmaitych stanowisk i pełnienia odpowiedzialnych funkcji.

Tak się przyjęło, że ten okres nazywamy wyborczą kampanią. W pewnym sensie jest to taki odpowiednik telewizyjnej reklamy. Podobieństwo wynika chociażby z faktu, że i w jednym, i w drugim przypadku potencjalnym „klientom” powinna zapalać się przed oczami czerwona lampeczka.

Kampania wyborcza to ciężki okres dla wszystkich. Nie wiadomo tylko dla kogo cięższy: polityków prześcigających się w tworzeniu jak najbardziej pociągających  „programów” czy tych, którzy w tym gąszczu atrakcji próbują się odnaleźć. Z pobieżnych nawet obserwacji jasno wynika, że polityk w okresie kampanii jest właściwie lepszy od mamusi. I to chyba nawet zdecydowanie lepszy! Niczego nie odmawia, składa cały ogrom obietnic i deklaracji, rysuje przed wyborcą kolorowy obrazek stanu szczęśliwości, dla osiągnięcia którego wystarczy uczynić tak niewiele: trzeba tylko postawić magiczny znak „x” w odpowiedniej krateczce. Banalnie proste: przecież nawet na kuponie loterii trzeba tych znaczków postawić aż sześć! Dosyć trudne jest natomiast do ustalenia, które z tych działań daje większe prawdopodobieństwo wygranej.

Wyborca znak postawił. Zdarza się nawet czasem, że podjęcie decyzji poprzedził pewnym procesem myślowym, a nie tylko sprawdzeniem partyjnych korzeni kandydata. Karteczka wpadła do urny i… myli się ten, kto sądzi, że cokolwiek w tym momencie się kończy. Owszem: jeszcze tego samego dnia nasz przykładowy wyborca usłyszy szacunkowe wyniki głosowania, po kilku dniach pozna wyniki ostateczne, ale za kolejnych kilka natrafi w mediach na magiczne sformułowanie: „gdyby wybory odbyły się dzisiaj…”. I dowie się na przykład, że największe teraz szanse ma partia, której… akurat jeszcze nie ma.

Nic się nie kończy! Kampania trwa dalej i nieustająco. Na każdym kroku i każdego dnia. Z każdej strony wyborca jest bombardowany kontynuacją tego, co – jak miał złudną nadzieję – skończy się w momencie spełnienia obywatelskiego obowiązku. A tu nic z tych rzeczy. Nagle okazuje się, że rządzący wcześniej, teraz akurat mogliby zrobić zdecydowanie więcej. Oczywiście, gdyby dalej rządzili. Z kolei ci, którzy rządzą, mogą jakby ciut mniej, niż deklarowali wcześniej. Taki paradoks władzy. Jedni i drudzy toczą między sobą nieustającą walkę i dyskusję, w której argumenty wcale niekoniecznie są sprawą wagi najwyższej. Obowiązuje raczej zasada: kiedy mówi „nasz człowiek”, bijemy brawo, nawet jeżeli nie mówi zbyt mądrze. Natomiast kiedy przemawia „człowiek nie nasz”, buczymy. Nawet wtedy, gdy akurat zdarzyło mu się powiedzieć coś mądrego. Wszyscy oczywiście najbardziej pragną jednego: dobra kraju i narodu, ale posiadają jednocześnie niczym niezakłócaną pewność, że jedynie ich wizja jest słuszna. Nie wykluczając sytuacji, że w niektórych przypadkach tak może być naprawdę, warto pamiętać jednocześnie, iż wcześniejsze losy świata przekonują o braku nieomylnych. No, chyba że w świecie polityki zasada ta z założenia nie obowiązuje.

I tak oto przychodzi nam, szarym obywatelom, żyć i funkcjonować w warunkach kampanii nieustającej. Czasem mniej, czasem bardziej intensywnej, ale prowadzonej bez większych przerw, właściwie przez cały czas. Dzieje się to raczej poza naszym wpływem i wolą. Trochę, wydaje się, wbrew logice. Czasem tylko rodzi się – przynajmniej w mojej głowie – pytanie treści dosyć zasadniczej: czy dla polityków pozostajemy jeszcze obywatelami, czy już raczej tylko wyborcami? Wbrew pozorom wcale nie musi oznaczać to tego samego.

Janusz Eleryk