Historia
Źródło: IPN.GOV
Źródło: IPN.GOV

Kara miała sięgać poza grób

Łączka była przedmiotem tajemnicy wojskowej. To miejsce oficjalnie miało nie istnieć - mówiła Kamila Sachnowska z Biura Poszukiwań i Identyfikacji Instytutu Pamięci Narodowej, tłumacząc, dlaczego prawda o nim ujrzała światło dzienne dopiero kilka lat temu.

1 marca w Muzeum Regionalnym w Siedlcach K. Sachnowska wygłosiła wykład pt. „Kwatera Ł. Panteon narodowy pod cmentarnym murem”, przybliżając tragiczne losy żołnierzy podziemia niepodległościowego po II wojnie światowej, ze szczególnym zwróceniem uwagi na tych, którzy w latach 1948-54 więzieni byli i straceni w więzieniu mokotowskim (więzieniu przy ul. Rakowieckiej), a ich ciała służby bezpieczeństwa ukryły na Cmentarzu Powązkowskim, w tzw. Kwaterze Ł (Kwaterze „na Łączce”). Gość Muzeum Regionalnego rozpoczął od naszkicowania sytuacji, do jakiej po II wojnie światowej doszło w Polsce wskutek komunistycznej dyktatury. - Walka o niepodległość, sprzeciw wobec przejęcia władzy przez komunistów, przeciw utracie Kresów wschodnich i zależności od Związku Sowieckiego - K. Sachnowska wyliczała główne motywy działalności niezłomnych. - To nie byli samobójcy. Wtedy naprawdę uważali, że musi dojść do konfliktu. Tylko kolejna wojna dawała jedyną nadzieję, że Polska znajdzie się po drugiej stronie żelaznej kurtyny, co będzie oznaczało przynależność do świata demokracji, do Zachodu - tłumaczyła.

Rozprawa z konspiracją miała charakter planowy i świadomy. Zastraszanie, terror, podstęp, propaganda – po takie metody sięgali komuniści, realizując swój plan „tępienia bandytów” – dosłownie „po trupach”.

Jak wynika z relacji tych, którzy przeżyli, normą było w trakcie przesłuchań straszenie więźniów brakiem grobu. – Wydaje się, że człowiek postawiony w sytuacji karceru, gdy grozi mu się śmiercią, nie myśli o tym, czy będzie miał grób, czy nie. Tym niemniej ta groźba była na tyle istotna, że ją zapamiętali. Bo brak godnego pochówku był w takich warunkach rzeczywistą groźbą. Karą, która sięga poza grób. Osoby zamordowane przez reżim komunistyczny miały być tego grobu pozbawione – mówiła K. Sachnowska.

 

Pod osłoną nocy

Od 1948 r. ciała osób pomordowanych w więzieniu przy ul. Rakowieckiej grzebano w tajemnicy, nocami, na cmentarzu powązkowskim, a dokładnie na pograniczu cmentarzy wojskowego i komunalnego, zwanym Łączką albo Kwaterą Ł. Ówczesne władze wskazały to miejsce naczelnikowi więzienia na Mokotowie Alojzemu Grabickiemu, gdy proboszcz parafii św. Katarzyny na Służewie odmówił wykorzystywania do tajnych pochówków cmentarza parafialnego. Za grzebanie ciał bezpośrednio odpowiadał funkcjonariusz służby więziennej Władysław Turczyński. W dzień udawał się na cmentarz i kopał grób. W nocy przewoził zwłoki. Po złożeniu ich – a zdarzało się, że do jamy grobowej trafiało kilka ciał, dół zasypywano i wyrównywano ziemię.

Tłumacząc, dlaczego ukrywano ciała, K. Sachnowska podała kilka przyczyn.

– Chciano uniknąć gorszącej z punktu widzenia komunistów sytuacji, że pogrzeb zakończy się manifestacją, a groby tych ludzi będą miejscem pamięci narodowej – mówiła. Dodała, że nawet wyznawcy materializmu nie lekceważyli pochówków. Tworzyli swój własny panteon, stawiając np. okazały grobowiec Julianowi Marchlewskiemu. – Próbowano zastąpić prawdziwych bohaterów sztucznym panteonem. Było to działanie świadome, niemające nic wspólnego z praktycyzmem, w myśl którego grzebano ludzi tam, gdzie akurat było miejsce. W ten sposób zacierano pamięć o nich – podkreśliła.

 

Zmowa milczenia

Po tzw. odwilży październikowej w 1956 r. rodziny ofiar zaczęły domagać się prawdy o tym, co zrobiono ze szczątkami ich bliskich. Wdowa po kmdr. Stanisławie Mieszkowskim w piśmie do władz uzasadniała, że zależy jej na „ludzkim pochowaniu” męża. Powstał wówczas tzw. raport Kosztirki [Kazimierz Kosztirko był zastępcą prokuratora generalnego PRL – przyp. red.], oparty na zeznaniach W. Turczyńskiego. Wnioski autorów raportu, odtajnionego dopiero w 1989 r., są jednoznaczne: brak dokumentacji miejsca pochówku konkretnych osób uniemożliwia przeprowadzenie ekshumacji.

– Nie wiedzieć, gdzie pochowany jest najbliższy człowiek, to jedno, a domagać się dowodu zamordowania, to drugie. W tych rodzinach bardzo długo tliła się nadzieja, że może jednak gdzieś ich wywieźli. W takiej sytuacji była żona gen. A.E. Fieldorfa „Nila”. Długo nie mogła uwierzyć w śmierć męża. Jeśli więc mówimy o „ludzkim pochowaniu”, możemy też mówić o nieludzkim traktowaniu poprzez ciągnięcie kary poza grób. Kary, która dotyczyła również rodziny nieznającej miejsca pochówku, niemającej jasności, czy na pewno został zamordowany – tłumaczyła K. Sachnowska.

 

W obecności UB

Po 1956 r., gdy część pomordowanych została zrehabilitowana, władze zgodziły się na stawianie na Cmentarzu Powązkowskim symbolicznych nagrobków, tyle że w różnych częściach nekropolii, by nikt nie łączył tych spraw i nie zobaczył skali morderstw. W budowę nagrobka „Nila” zaangażowany był nawet ówczesny minister obrony narodowej Wojciech Jaruzelski. Jednak także na samej Łączce rodziny upamiętniały swoich bliskich. W 1988 r. stało tam pięć krzyży.

Jednak bliscy pomordowanych w mokotowskim więzieniu przychodzili na Łączkę przy okazji uroczystości o charakterze patriotycznym, wiedząc, że może to oznaczać kłopoty. Jak mówiła K. Sachnowska, służby bezpieczeństwa fotografowały ich, a potem identyfikowały te osoby. Świadczą o tym zdjęcia z archiwum UB. Fakt, że funkcjonariusze tam byli i demonstrowali swoją obecność, to symbol tych czasów. Odwiedzający otrzymywali sygnał: jak musicie, przychodźcie, ale nic więcej. My was obserwujemy. Wiemy, kim jesteście.

 

Maskowanie prawdy

W drugiej połowie lat 50 na Kwaterę Ł nawieziono warstwę ziemi grubości 1,5-2 m. Poza potrzebą zniwelowania nierówności terenu, chodziło o zamaskowanie grobów więziennych. W 1964 r. po połączeniu cmentarzy wojskowego i komunalnego przez Kwaterę Ł wylano asfaltową aleję.

Pod koniec lat 80, wraz z końcem komunizmu podejmowano coraz śmielsze próby upamiętnienia więźniów politycznych, przede wszystkim przez środowisko skupione wokół parafii św. Katarzyny na Służewie i ks. Józefa Maja. Dziennikarskie dochodzenie w celu ustalenia, gdzie leżą ofiary komunistycznego reżimu, podjęła Małgorzata Szejnert.

W 1990 r. zawiązał się społeczny komitet budowy pomnika na Łączce upamiętniającego pomordowanych. Pomnik, który stanął w 1991 r., miał postać fragmentu ceglanego muru z wyciętą literą „V”. Umieszczono na nim 240 tabliczek z nazwiskami osób, które według przypuszczeń spoczęły w ziemi. Jak wielkie kłamstwo spowijało losy ciał pomordowanych na Mokotowie, dowodzi fakt, że śledztwo dotyczące ukrywania miejsc pochówku toczące się w latach 1990-94 zostało umorzone. Co istotne, nie zlecono nawet żadnych badań sondażowych w Kwaterze Ł. Tymczasem kiedy w lipcu 2012 r. w okolicach pomnika Instytut Pamięci Narodowej rozpoczął prace badawcze pod kierunkiem prof. Krzysztofa Szwagrzyka, od razu odsłonięte zostały zarysy jam grobowych i szczątki ludzkie.

 

Dowody zbrodni

Jak ujawniły prace archeologiczne, zwłoki były chowane płytko; część „grobów” ma zaledwie 70-80 cm głębokości. Po układzie szczątków widać, że zwłoki wrzucano do nich byle jak. Ciała w mogiłach zbiorowych były wręcz „upchnięte”. Jak mówiła K. Sachnowska, badania antropologiczne pokazały jeszcze jeden powód ukrywania zwłok. Przestrzelina w odnalezionych czaszkach jest dowodem tego, że więźniów zabijano tzw. strzałem katyńskim, oddanym z bliskiej odległości, a więc z pogwałceniem przepisów więziennych, zgodnie z którymi skazany na śmierć ginie z rąk plutonu egzekucyjnego celującego w serce więźnia.

– Rodzaj obrażeń powodował ogromne zmiany w wyglądzie twarzy. Ci, którzy strzelali, wiedzieli, że szczątki są dowodem zbrodni. Od razu wiadomo było, że zwłok nie wyda się rodzinom – stwierdziła K. Sachnowska.

W ramach pierwszego etapu wykopalisk na Łączce odnaleziono szczątki 113 osób, ale wydobyto 109, ponieważ obszar był ograniczony polem pomnika. W 2013 r. IPN wznowił prace. Rozebrano asfaltową drogę i pomnik. Pod aleją znajdowało się 38 jam grobowych; odnaleziono tam m.in. szczątki mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”. Przy okazji ujawniono, że pod symbolicznym pomnikiem nie było jam grobowych, a jego fundamenty zamiast 1,5 m miały zaledwie 70 cm. Pozwolenie na jego wzniesienie było mydleniem oczu rodzinom ofiar. – Wygląda na to, że ktoś, może ówczesne władze, wiedział, gdzie go postawić, by przy okazji robienia wykopu nie trafić na kości – jak zaznaczyła Sachnowska.

Kolejny etap prac przypadł na lata 2016-2017. Wymagał demontażu nagrobków, które powstały w części Kwatery Ł w latach 80. Chowano tam… osoby zasłużone dla komunizmu, m.in. żołnierzy Gwardii Ludowej czy działaczy partyjnych. Dzieląc się wiedzą o tym, w jaki sposób przygotowano teren pod te nagrobki, K. Sachnowska opowiadała o wstrząsających sytuacjach. Zdarzało się, że ukryte przez lata szczątki w trakcie prac ulegały rozczłonkowaniu albo że część szkieletu wmurowano w nowy nagrobek. Odnaleziono też np. grupę kości podudzia, prawdopodobnie oddzielonych od reszty szkieletów przez koparkę. – Dlatego na tym etapie nie jesteśmy w stanie określić, ile osób spoczęło na Łączce. Mówimy o szczątkach ok. 300 osób – tłumaczyła.

W 2015 r. na Łączce stanął Panteon – Mauzoleum Wyklętych-Niezłomnych – już nie symboliczny, ponieważ pochowanych jest tam ok. 30 osób, których szczątki zostały wydobyte z Łączki. Niektórzy jeszcze czekają na pogrzeb, inni – jak mjr Z. Szendzielarz – zostali pochowani w grobach rodzinnych.

LI