Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Karty na stół

Każde wybory są jakimś rozstrzygnięciem. Nie można udawać, że gra toczy się tylko o splendory i żyrandole.

Te ostatnie można po prostu kupić w sklepie i nie trzeba zarzynać się w czasie kampanii wyborczej, walcząc o głosy ludu miast i wsi, tudzież inteligencji pracującej (nieustannie nad sobą i dla siebie). Wybory są jedynym dzisiaj możliwym sposobem jakiegoś wpływania na sprawy dziejące się w naszej ojczyźnie. Jednakże, jak słusznie zauważył Arystoteles, są one dobrym narzędziem w rękach człowieka dojrzałego. Problem w tym, że za takiego uważał on człowieka działającego rozumnie, tzn. umiejącego odkryć prawdę i dobro oraz przymusić siebie do wyboru dobra. Wolność jest następstwem rozumności i jako taka powinna jej być podporządkowana. Nie jest ważne zatem tylko to, że dokonuje wyboru, ale ważniejsze od tego jest to, co i dlaczego wybieram.

Kampanijna powódź

Dzisiejsza demokracja nie sprzyja jednak ludziom rozumnym. Medializacja naszego sposobu życia sprawiła, że w docieraniu do ludzi z ideami i pomysłami politycy chwytają się często tabloidalnych zagrywek, w których liczy się zysk, a nie dobro. Zauważalny wśród ludzi syndrom podatności na reklamę sprawia, że również w dziedzinie naszej troski o państwo idziemy raczej za tym, co nas łechcę, aniżeli rozważamy racjonalnie nasze wybory. Oczywiście, każdy z nas od razu odpowie, że nic takiego nie ma miejsca, ponieważ wszystko sobie poukładaliśmy w głowach. Naprawdę? Przyjrzyjmy się spotom wyborczym w telewizji. Ze spotu Bronisława Komorowskiego dowiadujemy się np. że jego ojciec zaniósł mamusi czereśnie na porodówkę, on sam jest z całej Polski, a najbardziej w życiu ceni odwagę i rodzinę, gdyż ona zapewnia mu kolację. Przy odrobinie złośliwości można w tych spotach odnaleźć lobbing sadowników, mniejszości narodowych oraz zapowiedź nepotyzmu (bo chodzi o kolację). A na poważnie mówiąc wypowiedź godna chociażby kandydatek do tytułu Miss Polonia. Spot Grzegorza Napieralskiego to praktyczna lekcja geografii Polski, gdyż dowiedzieć się z niego można, że nasz kraj liczy kilka (!?!) milionów mieszkańców i to do tego różnorodnych. Wiadomość szokująca do szpiku kości. W spocie Jarosława Kaczyńskiego dowiadujemy się o dębie Bartku i uczymy się sadzić drzewa (to nawet pożyteczne zajęcie). Andrzej Olechowski epatuje nas jedną aktorką i kilkoma politykami z lamusa, mówiąc przy tym o postawieniu na nowoczesność. Muzeum figur woskowych chyba nie jest najlepszym miejscem do odkrywania nowoczesności. O innych spotach lepiej zamilczeć. Wszystkie je łączy jedno: łechtanie wyborcy. Niestety, ciągle kupujemy to, co jest miłe, tak jak (zgodnie z tezą z „Rejsu”) lubimy te piosenki, które już znamy.

Kłamstwo anatomiczne

Trzeba jasno sobie dzisiaj powiedzieć: Polską wyborczą kieruje kłamstwo. Jan Paweł II w Olsztynie w 1991 r. mówił, że każda półprawda jest już całym kłamstwem. Wyborcza ściema jak najbardziej do tego pasuje. Tyle, że w kampanii 2010 r. pojawiło się jeszcze coś więcej. Na własny użytek nazwałem to „kłamstwem zaklinania rzeczywistości”. Dla przykładu pojawienie się Janusza Palikota w przestrzeni wyborczej dziwnym trafem zbiegło się z oskarżeniami kierowanymi pod adresem Jarosława Kaczyńskiego i jego sztabu o nasilenie szkalowania, obelg, kłamstw i innych tego typu wypowiedzi. Przesłuchując dokładnie wystąpienie szefa lubelskiej PO w czasie wiecu na placu Litewskim w Lublinie można odnieść nieodparte wrażenie, że kłamcą jest ktoś inny. Z tym, że tym razem fałsz nie polega na podawaniu nieprawdziwych informacji, ale na używaniu języka obraźliwego i nasyconego obelgami. A te mają to do siebie, że stają się motorem emocjonalnych zachowań. Nie można więc mówić o jakiejkolwiek debacie czy dyskursie merytorycznym, czyli racjonalnym. Zatem właśnie owo „kłamstwo zaklinania rzeczywistości” jest podskórnym nośnikiem naszej demokracji medialnej dzisiaj.

Zważać na słowa

Określanie pana Komorowskiego mianem „Wpadki” nie wydaje mi się zbyt szczęśliwe. Raczej nazwałbym go „Gadułą”. I w tym sensie przynosi on PO wstyd. Nawet jeśli zasiądzie na prezydenckim fotelu, wstyd pozostanie. Całkiem niedawno, za niefortunną wypowiedź z fotelem, pożegnał się prezydent Niemiec. Tymczasem gafy pana Komorowskiego nie tylko mówią o urodzie kobiet duńskich, ale uderzają w interesy Polski. Propozycja wycofania się z NATO (ponoć uzgodniona z premierem), mówienie o wycofywaniu się z zabiegów o zniesienie wiz do USA czy wreszcie mówienie przez Palikota o wyprawach łowieckich z Komorowskim do Rosji w latach 90-tych i nierozliczenie się ze sprawy Romualda Szeremietiewa oraz głosowanie przeciw rozwiązaniu WSI (a przecież o kontaktach z tymi służbami jest głośno) dają nam obraz człowieka, który chyba świadomie wciąga Polskę w inny układ międzynarodowy niż dotychczas. Popieranie go przez chociażby gen. Jaruzelskiego czy gen. Dukaczewskiego (byłego szefa WSI), a także konszachty z Aleksandrem Kwaśniewskim i zawłaszczanie państwa w czasie zastępowania zmarłego prezydenta, obraz ten jeszcze bardziej podkreślają. W tym jest największe niebezpieczeństwo Polski. Zepchnięcie nas na pozycję Finlandii z czasów Stalina. Symboliczną wręcz staje się data wyborów (20 czerwca), gdyż tego dnia w 1815 r. proklamowano utworzenie Królestwa Polskiego. Był to twór z własną konstytucją, armią, administracją, sądownictwem i językiem, ale całkowicie zależny od carskiej Rosji, z którą był złączony unią personalną. Niby niepodległy, a całkowicie zależny. Naszą pępowiną zdają się być nitki gazociągów, bo przecież gaz łupkowy, wydobywany odkrywkowo, niszczy krajobraz (i płoszy zwierzynę w lasach).

Ja mam swoje zdanie

Dlatego wydaje mi się, że alternatywy pomiędzy dwoma kandydatami raczej nie ma. Przynajmniej dla osób, które w czasie kampanii wyborczej umieją używać rozumu. Wystarczy tylko spokojnie się przyjrzeć. Jedna z ostatnich wypowiedzi marszałka Komorowskiego, mówiąca o wyprowadzeniu przez niego wojsk polskich z Afganistanu, miła dla ucha, jest hucpą na całego. W grudniu 2009 Barack Obama w wywiadzie dla CBS stwierdził, że USA w lipcu 2011 r. rozpoczną wycofywanie się z tamtych terenów. Komorowski nikomu przeciwstawiać się nie będzie musiał, bo misja po prostu się zakończy. Mówiąc do Polaków o wycofaniu się z Afganistanu nie wspomniał tylko jednego – że od niego to nie będzie zależało. Pomiędzy konfabulującym Gajowym a Kaczorem pod nieustannym ostrzałem, wybieram więc ostatniego. On przynajmniej trzyma się ziemi.

Ks. Jacek Świątek