Kultura
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Każda rodzina ma swoją historię

Rozmowa z Adamem Fijewskim, autorem książki „Skarby ukryte, ludzie pogrzebani”.

W Kopinie mieszkał mój dziadek. Tam też się urodził mój ojciec. W tej wsi rozgrywają się prawie wszystkie opisywane w książce wydarzenia. Remigiusz Grocholski - adiutant Józefa Piłsudskiego, uczestnik bitwy pod Kockiem, zaraz po jej zakończeniu przyjeżdża do Kopina, gdzie mieszkają jego krewni - Czetwertyńscy. Natychmiast powołuje z moim dziadkiem Stanisławem organizację ruchu oporu, być może pierwszą na Lubelszczyźnie. W Kopinie są ukryte tytułowe „skarby”, tutaj urodziła się także jedna z córek R. Grocholskiego, która po latach została żoną Krzysztofa Zanussiego.

Każda rodzina ma swoją historię. Mniej lub bardziej ciekawszą. Kiedy Pan doszedł do wniosku, iż historia Pana rodziny to materiał na książkę?

 

Historia przeze mnie opisana była wcześniej opowiedziana przez mego ojca. Pewnie uznał pod koniec życia, iż już czas na tę opowieść i że wojenna aktywność jego rodziny jest na tyle ważna, że trzeba zadbać o to, by pamięć o niej nie zaginęła. Zaczął więc opowiadać przy różnych okazjach o tym, co zapamiętał. Swoje wspomnienia zaczął również spisywać. Początkowo nie myślałem o książce – po prostu przelewałem wiernie na papier ojcowskie słowa. Kiedy materiału zrobiło się sporo i trzeba było go jakoś uporządkować, zrodziła się myśl, że to, co zebrałem, może mieć wymiar uniwersalny i warto to utrwalić oraz podać w takiej formie, która zainteresowałaby czytelników nawet spoza naszej rodziny. Wymyśliłem, że książka powinna przyjąć formę nieco zbeletryzowanego reportażu, bo wtedy, być może, uda się oddać towarzyszące bohaterom rodzącej się opowieści emocje.

 

„Skarby ukryte, ludzie pogrzebani” – skąd tytuł? I co ma wspólnego z nim reżyser Krzysztof Zanussi?

 

„Ukryte skarby” to tytuł filmu K. Zanussiego. Powstał on na kanwie historii opowiedzianej przez jego ciotkę – księżną Elżbietę Czetwertyńską. Mówiła o ukrytych w lesie dobrach z jej dworu w Kopinie i poszukiwaniach tego „skarbu” wiele lat po wojnie. Księżna włączyła w nie mego ojca. Okazało się, że w ukrywanie owych dóbr był zaangażowany mój dziadek, który później został zamordowany w Auschwitz. Zginęli też inni ludzie związani w 1939 r. ze „skarbem”. Zrodził się niemal kryminalny wątek ze śmiercią w tle. Tytuł mojej książki to właśnie podkreśla. Za „skarbami” kryje się także śmierć wielu ludzi, o czym jednak w filmie nie wspomniano.

 

Podobno książka miała być opowieścią o Pana dziadku – wspomnianym Stanisławie Fijewskim, który został zamordowany w Auschwitz. Tymczasem znalazły się w niej losy kilku rodzin z okolic Radzynia Podlaskiego: Bożymów, Czetwertyńskich. Dąbrowskich. Fijewskich i Grocholskich. W jaki sposób ścieżki tych wszystkich ludzi były splątane?

 

Bożymowie, Fijewscy, Dąbrowscy to jedna rodzina. Podobnie jak Czetwertyńscy i Grocholscy. Pierwsi to mieszkańcy wiejskich chałup, drudzy – dworów i pałaców. Nagle zwyczajnych, niczym niewyróżniających się mieszkańców podlaskiej wsi los złączył z rodziną arystokratów. Te rody – jak miliony innych polskich familii – zostały przede wszystkim uwikłane w wojnę. Tutaj dodatkowo połączyły je konkretne wydarzenia. Część z nich jest znana i została przypomniana przez historyków nawet w poważnych opracowaniach, ale pozostały takie, których dotychczas nikt nie opisywał.

 

Sporo miejsca poświęca Pan również miejscowości Kopina w powiecie parczewskim. Dlaczego?

 

W Kopinie mieszkał mój dziadek. Tam też się urodził mój ojciec. W tej wsi rozgrywają się prawie wszystkie opisywane w książce wydarzenia. Remigiusz Grocholski – adiutant Józefa Piłsudskiego, uczestnik bitwy pod Kockiem, zaraz po jej zakończeniu przyjeżdża do Kopina, gdzie mieszkają jego krewni – Czetwertyńscy. Natychmiast powołuje z moim dziadkiem Stanisławem organizację ruchu oporu, być może pierwszą na Lubelszczyźnie. W Kopinie są ukryte tytułowe „skarby”, tutaj urodziła się także jedna z córek R. Grocholskiego, która po latach została żoną Krzysztofa Zanussiego.

Twórca wojennych skrytek, nauczycielka z Branicy, adiutant J. Piłsudskiego, więźniowie radzyńskiej katowni, Zamku w Lublinie, obozów koncentracyjnych i sowieckich łagrów, animatorzy życia społecznego, wreszcie zwykli ludzie – to bohaterowie Pana książki Trudno oprzeć się wrażeniu, że to oni tworzą wielką historię, którą znamy z podręczników…

Dokładnie do takiego wniosku doszedłem, pisząc tę książkę. Oficjalna, podręcznikowa wersja przeważnie nie wspomina o zwykłych ludziach, a tak naprawdę to właśnie oni tworzą wielką historię: w czasie wojny – walcząc i ginąc na polach bitew, w czasach pokoju – budując i kształcąc nowe pokolenia, tworząc dobrobyt i siłę państw. Historycy pamiętają tylko o wodzach, królach, prezydentach. Ci, którzy przelewają „krew, pot i łzy”, zwykle pozostają anonimowi. Są nimi dla badaczy dziejów także moi krewni, mimo że każdy z nich w pewien sposób zapisał się na kartach tzw. wielkiej historii. Przyznam, iż sam ze zdumieniem odkrywałem fakty mówiące o tym, że w znanych i opisywanych wydarzeniach czynnie uczestniczyli członkowie mojej rodziny. Na przykład w zamachu na Adolfa Dykowa, kata ludności cywilnej na południowym Podlasiu, brali udział wujowie mego ojca. Natomiast słynne konspiracyjne skrytki w okupowanej Warszawie wykonywał rodzony brat mojej babci, później bojownik w powstaniu warszawskim i naoczny świadek rzezi na Woli.

 

Dużą wartością publikacji są archiwalne dokumenty, m.in. zdjęcia, listy, które znalazł Pan w drewnianej skrzyni znajdującej się w domu babci. Czy są wśród nich takie, które darzy Pan szczególnym sentymentem?

 

Te listy i dokumenty były pisane na długo przed moim urodzeniem. Kiedy byłem dzieckiem, zaglądałem do tej skrzyni jedynie po to, aby odklejać przedwojenne znaczki. Potem przez długie lata jej zawartością nikt się nie interesował. Dopiero teraz poświęciłem im nieco więcej uwagi i odkryłem prawdziwe skarby. Najbardziej poruszyły mnie więzienne grypsy i listy z Oświęcimia pisane przez dziadka do rodziny. O dziwo – zachowały się także listy mojej babci wysyłane do Auschwitz. Stało się tak tylko dlatego, że pisała je po polsku na jakichś skrawkach papieru, ale nie mogła ich przesłać w tej formie, ponieważ musiały być przetłumaczone na język niemiecki. Zatem w domu pozostały ich brudnopisy. Te listy i grypsy stanowią dla mnie wielkie odkrycie. Natomiast najbardziej wzruszające były dwa listy pisane przez moich dziadków do siebie jeszcze w czasach narzeczeństwa. Można powiedzieć, że były to listy miłosne.

 

Tak jak wspomniałam na początku: każda rodzina ma swoją historię. Dlaczego warto ją odkrywać?

 

Jestem pewien, że każda rodzina może mieć i pewnie ma taką historię jak nasza. Niestety, często jest ona zapomniana, gdyż nawet jeśli się o niej opowiada, to zwykle nie spisuje. Tymczasem pamięć ludzka jest bardzo zawodna, a ta o przodkach sięga co najwyżej czwartego pokolenia. Jednak i wtedy zachowuje się tylko imiona nazwiska oraz podstawowe fakty, z których nie da się zbudować opowieści. Żyjący tu i teraz raczej nie podchodzą do swoich przeżyć jako mogących mieć w przyszłości historyczną wartość. Myślą zwykle: „przecież o tym wszyscy wiedzą, to powszechnie znane fakty”. A potem okazuje się, że po kilkudziesięciu latach już nie ma sposobu, by do tych przeżyć wrócić. Chyba że zawczasu ktoś je opisze lub znajdą się ludzie potrafiący ze strzępów informacji i skrawków papieru odtworzyć zapomniane wydarzenia. Jednak taka opowieść z pewnością pełna będzie luk, które wypełnią jedynie przypuszczenia i domysły. Warto więc spisywać rodzinne dzieje, gdyż pozwolą one kiedyś na budowanie bliższych rodzinnych relacji, a podobno nic nie zbliża tak, jak wspólna historia.

 

Dziękuję za rozmowę.

MD