Komentarze
Każdy ma swoje racje

Każdy ma swoje racje

„Bolą mnie nogi, one we śnie/ za sen mój chodzą na czereśnie”. Mnie też bolą, chociaż nie wiem, czy we śnie gdzieś chodzą. Wystarczyłoby im i tego dziennego biegania (mówię nie o żadnym przedświątecznym, tylko takim zwyczajnym).

A to pierwsze zdanie z „Psalmu o chorych nogach” Nowaka prześladuje mnie już od jakiegoś czasu. Dłuższego. Wiersz pamiętam od lat i może przez powtarzanie, przez wmówienie, jakie choroby te nogi sobie popsułam czy co. A w zasadzie jedną. Długo to trwało, ale w końcu do medycyny postanowiłam się odwołać. Do specjalisty idę. Prześwietlenia niosę na wypadek, gdyby chciał nie tylko nogę zobaczyć. A noga boli. Nic od tych prześwietleń nie przestała. No to kuśtykam nawet trochę, choć ambitnie próbuję udawać, że nie. Znajoma, co ją nie wiadomo po co los na mojej drodze postawił, dopytuje, co jest. To tłumaczę. Z niechęcią, ale jednak. I że do doktora idę. Ona w śmiech. Mówi, że z moim peselem to już i doktor nie pomoże. Że w tym wieku jak nic człowieka nie boli, znaczy, że nie żyje. Nie śmieszy mnie ten dowcip z brodą do kostek, za to znajoma w skowronkach. Myśl mi nawet taka świta, że może dlatego ona się tak cieszy, że ja kuleję, a ona nie. A pesel ma taki sam. Nie ma na tym świecie sprawiedliwości! Ale trudno. Z nadzieją na wyrównanie rachunków wchodzę do specjalisty. Kolejka jak za dobrych, socjalistycznych czasów, choć wizyta dawno umówiona na godzinę i prywatna. Ale widać doktor dobry, skoro ludzi dużo. To pytam, po kim jestem, wyjmuję gazetę i czekam. Usiąść na razie nie ma gdzie, bo ludzi sporo więcej niż krzeseł. No to stoję przy ścianie. Dobrze, że choć tutaj znalazłam sobie miejsce. Oprzeć się chociaż można, nogę odciążyć trochę. A koło mnie przypadki jeszcze gorsze chyba – z kulami, z gipsem, po gipsie. Chłonę opowieści o sytuacjach, jakich by człowiek nigdy nie wymyślił. A życie wymyśliło. Bogu w duchu dziękuję, że się ze mną nie stała żadna z tych rzeczy, co je tu opisują. Wszystko raczej powoli, ale rzetelnie idzie. Systematycznie. Toteż kolejka przede mną coraz się krótsza robi i widać, że jeszcze trochę, a odrobimy czas stracony na skutek spóźnienia lekarza. I dobrze. Zresztą prywatna wizyta, nie państwowa, wolno mu się spóźnić. A może miał co ważnego do załatwienia po drodze. Albo zapomniał czego i się musiał wrócić. Nie ma się co dziwować. Wchodzę. Szczegóły sobie podarujmy, dobrze? Ale wywiad przeprowadzony, prześwietlenia obejrzane. Z miny doktora widać jednak, że przyczyny kuśtykania raczej nie poznam. Myślę sobie, że pewnie jakieś nowe mnie badania czekają, a nie bardzo mi się chce za nimi chodzić. I nagle – błysk widzę na twarzy lekarza. Eureka taka, że nie wiem. – Pani się tak wydaje – mówi. Próbuję oponować, ale bez szansy na przekonanie go. Widać, że wie swoje. Ale ja też swoje czuję. – Niech pani prosto chodzi – rzuca za mną do drzwi. Staram się. Ale – może z wrażenia – jeszcze gorzej kuśtykam. Z ludźmi na poczekalni dzielę się diagnozą lekarza. I refleksją, co dalej robić. – Jak to, co? – dziwi się moim wątpliwościom pacjentka o kulach. – Do psychiatry iść. Nooo, słusznie. Chyba tylko to mi zostało.

Anna Wolańska