Kiedy generał płacze
Nic więc dziwnego, że historia traktowana jest jak plastelina, z której da się ulepić wszystko. I są tacy, którzy lepią. Oto klasyczny przykład.
Jakiś czas temu tygodnik „Gala” zamieścił na swoich łamach obszerny wywiad z generałem Jaruzelskim i jego córką. Opowiadają o wakacjach na Mazurach, wspólnych lekturach, etosie frontowca i męża stanu. Z opowieści wyłania się obraz czułego tatusia, który nie skrzywdziłby nawet muchy, a co dopiero człowieka. Rodzinę trzymał z daleka od polityki, nie ingerował w życie osobiste Moniki, „nie indoktrynował, nie namawiał do pójścia do harcerstwa czy zapisania się do Związku Młodzieży Socjalistycznej”. Nawet dziecko pozwolił ochrzcić! Łzy się człowiekowi cisną do oczu, gdy czyta się o wielkiej miłości generała do zwierząt. „Mój pies, szesnastoletni jamnik, ma chore serce i padaczkę – opowiada Monika. „Jakiś czas temu, przez kilka nocy, bardzo źle się czuł. Kiedy jego stan się poprawił, tata zaproponował, że wezmą Bolusia do siebie, żebym mogła się wyspać. Rano dowiedziałam się od mamy, że tata w ogóle nie położył się spać. Inny obrazek: „Kilka lat temu rodzice musieli uśpić swojego bardzo już cierpiącego osiemnastoletniego psa. Ojciec powiedział: „Ja, stary frontowiec, a płakałem jak dziecko”. Są jeszcze wspomnienia z Syberii, ciepłe słowa o szkole księży Marianów, gdzie generał spędził pięć lat, sympatii do Kościoła, o cierpieniu, jakie towarzyszyło mu w różnych momentach życia. Innymi słowy: ideał tatusia, męża stanu, pogodnego staruszka, który żyje sobie skromnie i nie wadzi nikomu. A jacyś wichrzyciele ciągają go po sądach, obniżają emeryturę i czepiają się nie widomo czego…
Szczególnie wzruszający w tekście jest moment, kiedy następuje opis czułości okazywanej ulubionej suczce. Jestem ciekaw, czy z taką samą wrażliwością generał pochylał się na katowanymi rodakami w ubeckich piwnicach, pałowanymi więźniami na osławionych ścieżkach zdrowia? Czy płakał w nocy, kiedy dowiedział się o śmierci ks. Popiełuszki, zamordowanych górnikach kopalni „Wujek”?…
Przypuszczam, że analogiczny tekst można by napisać o generale Kiszczaku, Urbanie, bezwzględnych TW, innych członkach peerelowskiej esbeckiej wierchuszki. Papier wszystko przyjmie. Nie wątpię, że każdego z nich bez problemu dałoby się sfotografować z wnuczkiem na rękach, czule powspominać dzieciństwo. Na tej podstawie średnio rozgarnięty dziennikarz bez trudu może skroić emocjonalny tekst i wciskać sielankowy obraz przeszłości małolatom, którzy o historii wiedzą tyle, co nic. A potem będą mogli pluć na nią na forach internetowych, rechotać razem z Kubą Wojewódzkim i jego gośćmi, wyzywać od bydła tych, dla których słowa: Polska, ojczyzna, wolność to wartości, za które płacili bardzo wysoką cenę. Zadziwiające jest, że w świadomości wielu ludzi okres od wyzwolenia w 1945 r. aż do stanu wojennego to wielka, czarna dziura. PRL to jakaś bliżej niezdefiniowana sielanka, w której zatracają się kontury, nie ma mowy o łagrach, podsłuchach, konfidentach, służalczej „przyjaźni” z ZSRR, wyniszczeniu gospodarki, „nieznanych” sprawcach, łamaniu ludzkich sumień, bezpardonowej walce z Kościołem, cenzurze, kłamstwach o Katyniu, powstaniu warszawskim, AK itd.
Nie odmawiam generałowi Jaruzelskiemu prawa do godnego odchodzenia. Buntuję się przeciwko zakłamywaniu historii, rozmydlaniu tego, co działo się naprawdę. Przeciwko konsekwentnemu wybielaniu ludzi mających na rękach krew. O których – wedle pewnych miernot dziennikarskich i pseudoautorytetów – można mówić tylko dobrze, godzić się na ową „czarną dziurę” i udawać, że to nic wielkiego, ponieważ gruba kreska wszystkich rozgrzesza. Na tak perfidnie budowanym kłamstwie nie da się zbudować niczego trwałego.
Ks. Paweł Siedlanowski