Kiedy mgła opada
Trochę ponad dwa lata temu kijowski Majdan, okryty czarnym dymem palonych opon, był sceną dramatycznych wydarzeń. Wielu obywateli Ukrainy - i nie tylko - zadawało sobie wtedy pytanie: co z tego wyniknie? Z tego, co nazywano ukraińską wiosną i Euromajdanem, i co było dla wielu narodową rewolucją na rzecz zjednoczenia z Europą.
Dla innych był to z kolei protest znienawidzonej i skorumpowanej władzy. Byli też i tacy, szczególnie we wschodniej części tego różnorodnego kraju, którzy nie identyfikowali się z Majdanem, wcale tego nie kryjąc.
A Majdan w końcu spłynął krwią. Europejscy emisariusze, z ówczesnym szefem polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych w składzie, triumfalnie ogłosili podpisanie porozumień, których tak naprawdę nikt nie miał zamiaru dotrzymywać, a postawy ludzi radykalizowały się coraz bardziej. Ucieczka Janukowycza zapowiadała początek upadku obozu władzy. Majdan triumfował.
Dwa lata to czas – wydaje się – wystarczający, by opadła najgęstsza mgła i najczarniejszy dym. Obraz, jaki ukazuje się oczom dzisiaj, wcale nie jest kolorowy. Wiele w nim szarości, cierpienia, niejasności i sprzeczności. Agresja Rosji, utracony Krym, zniszczony, zakrwawiony i pogrążony w chaosie Donbas, niewyjaśnione sprawy ofiar Majdanu i Odessy, utrata wartości pieniądza, bieda i wykluczenie, gwałtowny wzrost cen. Niemało, a przecież można wymieniać dalej. Nowa władza wcale nie jest postrzegana jako władza o wiele lepsza. Pomoc, która do pewnego czasu płynęła dość wartkim strumieniem, w sporej części rozpływa się tajemniczo, a korupcja dalej kwitnie. Partyjne spory, ambicje polityków, niejasne postawy potężnych oligarchów i rosnące zubożenie prostych ludzi. Coraz głośniejsze są pomruki rozczarowania i niezadowolenia; coraz trudniej jest je zagłuszyć argumentem kosztów prowadzonej wojny i działaniami wroga, które zresztą były przewidywalne. Wejście do Unii to wizja bardzo odległa, mierzona dziesiątkami lat. Dla emeryta dysponującego kwotą 1500 hrywien, czyli ok. 220 zł, z pewnością nie jest to wizja priorytetowa.
Kolejny owoc „czasu po Majdanie” to rosnące poparcie dla ugrupowań radykalnych, które same siebie otwarcie nazywają spadkobiercami OUN i UPA. Polityka obozu rządzącego w tym obszarze też jest czytelna: ciągle przybywa pomników i uroczystości ku czci tych, którzy w polskiej pamięci, szczególnie w pamięci mieszkańców Kresów i ich potomków, zapisali się krwawymi wspomnieniami. Każdy naród ma prawo czcić swoich bohaterów i budować swoją narodową tożsamość. To oczywiste. Jednak w tym przypadku zrozumiały jest też pewien niepokój i oczekiwanie chociażby symbolicznej reakcji naszych władz, które jakby zapomniały, że milczenie nie zawsze jest złotem.
Brak reakcji jest dziwny, ale niektóre reakcje dziwią jeszcze bardziej. Jeden z portali poinformował, że władze Rzeszowa nie wyraziły zgody na budowę pomnika ofiar rzezi wołyńskiej, argumentując odmowę troską o… dobrosąsiedzkie stosunki. Troska godna podziwu, tylko czy uda się stworzyć dobre relacje na fundamencie innym niż prawda i wzajemny szacunek? Dosyć wątpliwe.
Byłem na Ukrainie kilkadziesiąt razy. Odwiedzam rodzinę żony, mam tam wielu przyjaciół. Nigdy nie spotkałem się z niechęcią czy wrogością i chciałbym, aby tak zostało. Jak większość ludzi na świecie Ukraińcy najbardziej pragną jednego: bezpiecznego i spokojnego życia. Mam dziwne poczucie, że stali się zakładnikami w jakiejś tajemnej grze, w której to właśnie oni mają najwięcej do stracenia. I że mgła tak naprawdę do końca jeszcze chyba nie opadła.
Janusz Eleryk