Komentarze
Kiedyś te kamienie drgną…

Kiedyś te kamienie drgną…

Przestrzeń internetowa pełna jest dzisiaj różnorakich tematów, niestety w większości zupełnie błahych lub nieistotnych. Rozdmuchane jednak przez komentatorów lub trolle internetowe stają się „number one”.

W ramach jednej z dyskusyjnych grup kapłańskich postawiono problem: czy wolno gryźć konsekrowaną hostię po przyjęciu Komunii św., czy też oczekiwać na jej rozpuszczenie przez naszą ślinę? Pomijam samo zagadnienie, gdyż moja uwaga skupiła się na jednym ze sposobów argumentacji zastosowanej przez część dyskutantów. Otóż zasadnicza jego linia polegała na postawieniu pytania: czy Kościół nie ma naprawdę poważniejszych problemów niż ten wskazany powyżej? Można by rzec, iż ów dyskutant miał rację, gdyż to, co dzisiaj dzieje się w świecie, dość jasno wskazuje na zepchnięcie Kościoła na margines społeczny, a w połączeniu z działaniami kulturowymi i prawnymi prowadzić ma w ostateczności do doktrynalnego przekształcenia Kościoła lub jego anihilacji w ramach społeczeństwa. Drogą do wymuszenia tychże zmian w ramach społeczności kościelnej jest, jak się wydaje, stymulowanie odpływu wiernych z kościelnej wspólnoty.

Dlatego, zdaniem większości dzisiejszych komentatorów życia kościelnego, nacisk w działaniach położyć należy właśnie na powstrzymanie odchodzenia wiernych z Kościoła oraz na pozyskiwanie nowych, zwłaszcza młodych wyznawców. Jest to jednak działanie pozorne oraz skrajnie niebezpieczne.

 

Bądź wierny

Ponadczasowość poezji Zbigniewa Herberta jest raczej dzisiaj niekwestionowana. Jego doskonałe wiersze, szczególnie „Przesłanie pana Cogito” czy „Pan Cogito o cnocie”, stawiają problem tego, co zasadnicze w ludzkim życiu w sposób jednoznaczny i niepodlegający dyskusji. Obnażają przy okazji to, co dzisiejszy świat chce dokumentnie zapomnieć. Całą problematykę wierności i stałości. Kultura współczesna, nastawiona na użycie, wszystko, cokolwiek w świecie się dokonuje, traktuje jako zasadniczo i dogłębnie zmienne. Przyjęcie tego twierdzenia za pewnik powoduje, iż wszystko, co ma znamiona stałości, jest z gruntu odrzucane i uznawane za zagrożenie dla interesów graczy we współczesnej cywilizacyjnej rozgrywce. Pierwszą ofiarą tej kampanii jest oczywiście prawda, a wraz z nią dążenie człowieka do rozpoznania i utrwalenia we własnym działaniu tego, co jest stałe i niezmienne. Wierność jawi się więc nie jako zapyziałe i ostentacyjnie głupie trzymanie się mniemań i przekonań, lecz jako reduta walki o trwałą prawdę będącą fundamentem naszego człowieczeństwa. Nie oznacza braku przyzwolenia na zgłębianie prawdy, lecz stanowi przeświadczenie, iż w naszym ludzkim bytowaniu dotarcie do prawdy jest możliwe i zasadnicze. Co więcej, to właśnie prawda stanowi podstawę istnienia i działania wspólnoty Kościoła. W dniu Pięćdziesiątnicy stanął On przed światem nie jako instytucja chcąca jedynie pozyskać tłumy dla własnych celów, ale jako głosiciel prawdy wiecznej, która ujawniła się w zbawczym dziele Jezusa. Dlatego Apostołowie i ci, którzy przyjęli wiarę, zupełnie nie przejmowali się ani ilością nawróconych, ani też odrzuceniem przez ten świat aż po granicę męczeństwa. Ich działanie było głoszeniem prawdy i wprowadzaniem ludzi w życie prawdą poprzez sakramenty (kto uwierzy i przyjmie chrzest…).

 

Kamień zmielony na piasek

Odejście od tego zasadniczego działania Kościoła ma zastraszające konsekwencje nie tylko dla świata, który w ten sposób traci wiarygodnego świadka wieczności, lecz także dla samego Kościoła. Oznacza to bowiem przyzwolenie na działania w jego wspólnocie, które mają znamiona iście „światowe”, a jakimi są koniunkturalizm i kunktatorstwo. Obie te postawy są zaprzeczeniem wierności jako zasadniczego elementu wiary. Przyznam się, że całkowitym zdumieniem przyjąłem fakt odprawienia przez papieża Franciszka Mszy Wieczerzy Pańskiej w domowej kaplicy apartamentu należącego wcześniej do kard. Becciu (to ten sam purpurat, który złożył urząd kardynalski po ujawnieniu malwersacji finansowych czynionych przez niego w ramach watykańskich instytucji bankowych, a który fabrykował także dowody przeciwko kard. Pellowi). Być może papież chciał w ten symboliczny sposób podkreślić, iż w czasie Ostatniej Wieczerzy na sali był także Judasz, jednak w świat poszła interpretacja, iż dokonuje się właśnie „cicha” rehabilitacja wspomnianego wyżej kardynała. W podobny sposób należy postrzegać „niemożność” osądzenia działań kard. Danneelsa (dziś już nieżyjącego), którego obciążały nie tylko przekazy ustne, ale i nagrania dokumentujące tuszowanie działań pedofilskich niektórych księży w Holandii. Gdy pod uwagę weźmie się szybkość w dymisji jednego z amerykańskich purpuratów oskarżonych o podobne czyny, to nie sposób nie zadać pytania o przyczynę opieszałości względem wspomnianego wyżej kardynała z Niderlandów. Być może chodzi o to, że był on założycielem i motorem słynnej już dzisiaj grupy z St. Gallen, która szczyci się tym, że jej wpływy doprowadziły do rezultatu konklawe z 2013 r.? Pytania te są jak najbardziej na czasie i nie można zamiatać ich pod dywan. One stanowią odpowiedź na pytanie: czy koniunkturalizm i kunktatorstwo na stałe osiadły w Kościele? Samooczyszczenie się Kościoła nie polega tylko na usunięciu z niego pedofilii, homosiów, malwersantów i heretyków. Ono ma polegać na utwardzeniu „kamienia wiary”.

 

Podnoszenie się z kanapy

Fraza papieża Franciszka, wzywająca do podjęcia działań przez Kościół w obliczu odpływu wiernych, nie może oznaczać tylko działań pozornych, stanowiących zmianę szminki na twarzy Kościoła. Jeżeli cokolwiek mamy dzisiaj głosić światu, to tylko prawdę. Nie będącą opinią czy też publicystycznym wyznaniem blogera, ale trwałą i twardą jak kamień. Planowaniu powinny podlegać nie tylko eventy i wydarzenia, ale nade wszystko ustalenie tego, co chcemy światu przekazać. Idąc z misją ewangelizacyjną nie możemy zatrzymać się na hasełku „Jezus Cię kocha”, bo ono jest dzisiaj dość specyficznie odczytywane przez świat. Potrzeba przypomnienia całego horyzontu wiary uzasadniającego naszą nadzieję i naszą pewność. Jednak to przypomnienie musi dokonać się najpierw w głowach tych, którym dano „klucze Królestwa”.

Ks. Jacek Świątek