Kilka prostych cięć
Twierdzi, że zamiłowanie do drewna odziedziczył po swoim dziadku, który był stolarzem, a rzeźbienie przejął od ojca. - Kiedy miałem dziesięć lat, ojciec odwoził mnie i brata na kolonie w okolice Zamościa, a po drodze zatrzymywał się przy rzece, aby nazbierać gliny, z której potem wyrabiał posążki - Z. Golec wspomina lata dziecięce. - Brat, który jest malarzem i rzeźbiarzem oraz „sprawcą” tego, że dzisiaj zajmuję się pracą w drewnie na sposób twórczy, nie znajdował czasu, aby mnie zainteresować swoją pasją. Tym bardziej sięgałem po nożyk, potem po dłuto. Była to połowa lat 90 - opowiada. Oknem na świat okazały się spotkania z twórcami zrzeszonymi we włodawskim stowarzyszeniu. Te pierwsze kontakty umocniły się w trakcie Festiwalu Trzech Kultur, który daje twórcom możliwość prezentacji swojego dorobku. W czasie tego wydarzenia przy włodawskim Czworoboku rozmawiał z malarką Agnieszką Kuryłowicz i rzeźbiarzem Sylwestrem Sową, którzy zaproponowali wstąpienie do Stowarzyszenia Twórców Kultury Nadbużańskiej.
Włączył się w działalność organizacji, biorąc udział jako wolontariusz w przygotowywanych dla dzieci i młodzieży warsztatach „Artystyczne lato”. – Korzystałem ze swojego doświadczenia pedagogicznego – wyznaje. – Wiedziałem, że przede wszystkim trzeba zachęcić młodego człowieka do malowania czy rzeźbienia, pokazać te czynności od dobrej strony. Zazwyczaj przygotowuję im warsztat od początku, tj. od zwykłej deski, którą następnie poddaję obróbce.
Był instruktorem młodzieży na warsztatach podczas „Poleskiego Festiwalu Anielskiego” w Lubieniu i „Jarmarku leśnego” w Wyrykach. W czerwcu br. prowadził w pracowni Władysławy Wójcik w Żukowie niedaleko Włodawy dwudniowe zajęcia dla dzieci niepełnosprawnych. STKN to także plenery, które są – jak mówi – „kopalnią przyjaźni i tego, co można dać drugiemu człowiekowi”. Z twórcami spotykał się na plenerach zarówno po naszej, jak i drugiej stronie granicznej rzeki Bug.
Ciernie z drewna mirabelki
Kontakty oraz wymiana doświadczeń z koleżankami i kolegami ze stowarzyszenia nie powodowały przejmowania wzorców czy naśladownictwa metod pracy. Golec stworzył swój własny niepowtarzalny styl, rozpoznawalny w środowisku twórców. – To styl osobny: kilka prostych cięć, które powodują wydobycie formy – stwierdza. Jak wspomina, do działań w kierunku prostoty wykonywania rzeźb motywował go dawniej Sławomir Naygebauer mieszkający kiedyś w jego rodzinnej okolicy. Mimo sugestii ze strony innych, nie zaniechał charakterystycznej dla niego prostoty wykonania. – Nawet kiedy pojawi się jakiś uszczerbek w trakcie pracy, to pozostawiam tę rysę i niedoskonałość, bo, jak rozumiem, tak ma być – wyjaśnia.
Z prostotą kojarzą się płaskorzeźby pt. „Ostatnia wieczerza” – wykonał mniejsze i o większych wymiarach, np. 140×60 cm. – Przy płaskorzeźbie o wymiarach 80×30 cm pracowałem rok. Podchodziłem do niej i czekałem, aż przyjdzie odpowiednia myśl, odkładałem i znów się podejmowałem, wreszcie znalazłem zadowalające ujęcie – mówi. Spod dłuta Golca wyszły i inne płaskorzeźby o tematyce sakralnej: Jezus w Ogrójcu, Święta Rodzina, Matka Boża Karmiąca. Aktualnie w jego pracowni, którą urządził w salonie domu, rzeźbi postać Maryi. W swoim życiu twórczym zrealizował wiele tematów, np. konie. – Pracuję przede wszystkim w drewnie lipowym, które jest plastyczne, nie ma słojów – mówi pan Zbigniew. – Dobrze rzeźbi się też w drewnie osiki, olchy lub brzozy, natomiast dąb i buk są twarde. Z lipy rzeźbiłem np. postać Chrystusa w cierniowej koronie, ale do wykonania cierni użyłem drewna mirabelki.
Swoje prace rzeźbiarz pokazuje na festiwalach czy jarmarkach, m.in. we Włodawie, Krasnymstawie, Skierbieszowie czy Ciechanowie. Są to przeważnie płaskorzeźby z czystego drewna, niemalowane, jedynie zabezpieczone lakierem przez zniszczeniem.
Poleszuk z łopatą
Prostota formy, oszczędność kompozycji, brak koloru – wszystkie te cechy biorą swoje źródło z miejsca pochodzenia twórcy. Związany od urodzenia z południowym Podlasiem zapamiętał sprzed ponad 50 lat, z okresu dzieciństwa, elementy krajobrazu i ludzi zajętych pracami polowymi czy gospodarskimi. – Mam w pamięci narzędzia używane przez ludzi w ich codziennym trudzie, stroje – do tej pory zachowały się koszule „soroczki”, spodnie, bluzy – tłumaczy artysta. – Ta dawna prostota, np. w budowaniu domów, przenosi się na moje płaskorzeźby. Nie wikłam się, jednym cięciem potrafię pokazać dany element.
Z. Golec również fotografuje to, co przemija w krajobrazie, a więc głównie dawne budownictwo, zachowane jeszcze stare domy np. w Hołownie czy okolicach Terespola. Z aparatem fotograficznym uczestniczył m.in. w projekcie realizowanym z udziałem pracowników naukowych i studentów UMCS pt. „Cmentarze po obu stronach Bugu”.
Okazję do twórczego przedstawienia świata, który odchodzi, miał jako uczestnik plenerów w Okunince czy Jabłoniu, gdzie wyrzeźbił pełnowymiarowe postacie. Jedną z nich jest „Poleszuk z łopatą” obrazująca przedstawiciela grupy etnicznej dawniej zamieszkującego Polesie podczas pracy z narzędziem do przesypywania lub rozładunku zboża. – Kiedyś taką łopatę, dziś mówi się: szuflę, miałem w rodzinnym domu w Wyhalewie – mówi. – Mój Poleszuk to typowy chłop z Polesia – krainy rozciągającej się od Łucka za wschodnią granicą po Lubartów. W swojej rzeźbie chciałem wyeksponować sylwetkę człowieka z tego terenu, żyjącego tu przed laty. Do dziś pamiętam wiele słów z mowy chachłackiej, którą słyszałem od dziadków. Czasem myślę o swoich korzeniach, przodkach, np. odkryłem więzy krwi łączące mnie, co prawda w trzecim pokoleniu, ze znanymi muzykami Golcami z Milówki. Ich ojciec pochodzi z Turowa, wyemigrował po wojnie na Podhale i tam się ożenił. Mój ojciec i ich ojciec to stryjeczni bracia – przyznaje.
Nawiązując w swoich pracach do tradycji regionu, Golec chroni autentyczne wartości kultury południowego Podlasia i przekazuje to dziedzictwo młodszemu pokoleniu. Rzeźby i płaskorzeźby, proste w wyrazie, wciąż znajdują nabywców.
Joanna Szubstarska