Kilka słów o Bożym Miłosierdziu
Jednak wiadomo, że sięgając po tę książeczkę czynimy to nie dla napawania się kunsztem stylu, lecz z powodu treści. A treść stanowi przesłanie o czymś, czego wielkość przechodzi nasze wszelkie wyobrażenia: o Miłosierdziu Boga.
Przyznam szczerze: ten przymiot Boga pozostaje dla mnie wielką zagadką. Wszak w naszych ludzkich relacjach mamy tendencję do stawiania granic miłosierdziu, a nawet często się zdarza, że utożsamiane jest ono z naiwnością czy jakąś formą słabości. Dlatego też prawda o tym, że Bóg kocha nas bezinteresownie, że czeka na nasz powrót i skruchę, by przebaczyć, jest dla wielu trudna do przyjęcia. Stąd opór przed sakramentem pokuty, który przecież jest niczym innym, jak rzuceniem się z ufnością w ramiona kochającego Ojca.
To miłosierdzie – warto pamiętać – ma jednak podstawowy warunek: szczerą skruchę, połączoną z odwróceniem się od popełnionego zła i pragnieniem naprawy jego skutków. Tymczasem często dziś zdarza się spotkać z cyniczną postawą żądania miłosierdzia, przy jednoczesnym braku odwrócenia się od zła. Taka postawa hipokryzji i bezczelności wobec tego ogromnego daru Bożej miłości jest niczym innym, jak odrzuceniem miłosierdzia. Oznacza zablokowanie skuteczności jego działania. Albowiem ludzka wolność jest barierą, którą Bóg szanuje i nigdy jej nie przekracza. I w tym świetle łatwiej nam zrozumieć, czym jest potępienie: To zastygnięcie na wieczność w postawie wyrażonej słowami „Ja sam!”. Ja sam – to znaczy: Nie potrzebuję, by ktoś mnie zbawiał! Nie potrzebuję, by ktoś mi przebaczał! Chcę żyć po swojemu i być samowystarczalny! „Ja sam!” – to znaczy nie pozwolić się kochać, być niezdolnym do przyjęcia miłości, stworzyć jej nieprzebytą barierę.
W całej tej historii propagowania kultu Bożego Miłosierdzia zdumiewa też sposób, w jaki Bóg usuwał wszelkie przeszkody – czasem po ludzku niemożliwe do pokonania. Widać też wyraźnie, że Jego dary i wezwania nijak się mają do naszych ludzkich kryteriów. Na apostołkę swego miłosierdzia wybrał prostą zakonnicę, która w klasztorze była „siostrą drugiego chóru”. Mówiąc oględnie oznacza to, że wykonywała raczej ciężkie i podrzędne prace.
Jeszcze jedno zadziwienie w tej sprawie: ks. Sopoćko. Czasem się zastanawiałem, że ów wykształcony kapłan musiał być człowiekiem modlitwy, wielkiej wiary i pokory. Inni spowiednicy s. Faustyny byli raczej bezradni wobec faktu objawień i wizji, jakie miała. Podchodzili do nich ze zrozumiałą skądinąd ostrożnością. Wszak jeszcze świeże w Kościele polskim były rany, zadane przez odłączenie się mariawitów. A przecież założycielka mariawitów, mateczka Kozłowska, powoływała się również na prywatne objawienia, treściowo nawiązujące do miłosierdzia Bożego. Jak zatem pokornym i roztropnym człowiekiem musiał być ks. Sopoćko, by przyjąć, że Pan Bóg może posłużyć się, kim zechce? Ale tu po raz kolejny sprawdziły się słowa zapisane w Dziejach Apostolskich, które faryzeusz Gamaliel mówi do Sanhedrynu: „Jeżeli bowiem od ludzi pochodzi ta myśl czy sprawa, rozpadnie się, a jeżeli rzeczywiście od Boga pochodzi, nie potraficie ich zniszczyć i może się czasem okazać, że walczycie z Bogiem” (Dz 5,38-39).
Ks. Andrzej Adamski