Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Klaka dla Lucyfera

Ze śmiercią nie powinno się igrać. I to nie tylko wtedy, gdy świętując własną brawurę, staramy się balansować na cieniutkiej linii granicznej, ale również i wówczas, gdy pochylamy się nad odejściem z tego świata innych osób. Szczególnie tym, które odbywa się w tragicznych okolicznościach.

Przyglądając się komentarzom po ostatnich zamachach terrorystycznych na ulicach i mostach Londynu, miałem nieodparte wrażenie, że świat staje się jednym wielkim widowiskiem uwielbienia dla samozadowalających się dziennikarzy.

Przypadek reporterki CNN, która dla potrzeb własnej stacji na miejscu tragedii w Londynie robiła ustawkę muzułmańskich kobiet (co dotarło do publicznej wiadomości dzięki publikacji nagrania innego dziennikarza, tym razem z BBC), mającą wskazywać na refleksję i potępienie przez społeczność wyznawców islamu krwawych zajść w stolicy Wielkiej Brytanii, jest tylko symptomem wskazanej przeze mnie autoadoracyjnej działalności być może (i to jest nikła moja nadzieja) tylko części świata medialnego. Zasadniczym jednak w tym wszystkim problemem jest bezrefleksyjne przyjmowanie przez widownię przekazywanych nam treści. Przypomina to żywiołową owację teatralną sterowaną przez podstawionych klakierów. Tymczasem zamiast uderzania dłonią w dłoń, winniśmy raczej starać się zadawać pytania, i to te najprostsze, gdyż po opadnięciu kurzu braw trudno jest nawet stwierdzić, o co właściwie chodziło.

 

Upokorzenie faktów

W przypadku wspomnianych wydarzeń londyńskich całościową ocenę uniemożliwia z jednej strony nieustanny napływ coraz to nowych informacji, z drugiej zaś (co może wydawać się niedorzecznością) właściwie ich brak. Epatowani ilością ofiar, poczynionymi zatrzymaniami domniemanych współpracowników zamachowców, dochodzeniami prowadzonymi przez policję brytyjską, informacjami o wypowiedziach przedstawicieli ISIS po raz kolejny biorących na siebie organizację i przeprowadzenie masakry, nie zauważamy – lub nie staramy się zauważyć – drobiazgów mogących jak zwrotnica na stacji przestawić nasze myślenie. A tymczasem równoległe wydarzenia z Turynu, gdzie w wywołanej sztucznie panice ucierpiało 1,5 tys. ludzi, winno pobudzić nas do refleksji. Tragedię we włoskim mieście wywołał nie tyle zamach terrorystyczny, ile raczej głupawa jego atrapa. Niezależnie od potępienia młodych ludzi, którzy dla numeru narazili tak wiele osób na niebezpieczeństwo śmierci lub trwałego kalectwa, zadajmy sobie jednak pytanie, czy przypadkiem nie mamy do czynienia z podobnym schematem w przypadku Londynu i innych wydarzeń tego typu w całej Europie. Zastanawiające jest cokolwiek natężenie w tym czasie zdarzeń o charakterze zamachowym właśnie na terenie Wielkiej Brytanii. Kraj ten podjął decyzję o opuszczeniu struktur UE, szykuje się do negocjacji na temat wyjścia z tej organizacji, a dodatkowo nakładają się na to separatystyczne dążenia Szkocji oraz wybory parlamentarne, mające dać mandat społeczny do podjęcia szybkich kroków w tej sprawie lub zaniechania Brexitu. Destabilizacja w Wielkiej Brytanii, a zwłaszcza destabilizacja poczucia bezpieczeństwa obywateli, może interesować wielu. Nie jest to oczywiście z mojej strony żadne stwierdzenie apodyktyczne, tylko rozważenie pewnej ścieżki tłumaczenia. Co ciekawe, nikt z zamachowców z ostatnich wydarzeń nie przeżył. Tłumaczenie, iż nerwy puściły policjantom, jest jakimś usprawiedliwieniem, chociaż z drugiej strony świadectwa patomorfologów i specjalistów od kryminalistyki mówią wręcz o gradzie kul wystrzelonych w stronę zamachowców. Cóż, oni już niczego nie powiedzą.

 

Wielka armia w społeczeństwie

Waldemar Łysiak w jednym ze swoich wywiadów stwierdził, iż ludzie niczego nierozumiejący, ale mający prawo głosu [wyborczego], stanowią w każdym społeczeństwie wielką armię. To truizm w czasach demokracji liberalnej. Z drugiej zaś strony – kiepski banał. Milion takich głosów może być wyrazem tylko jednego zdania. Wystarczy jedynie odpowiednio nimi pokierować. Tak jak w Turynie okrzyk jednego bądź dwóch spowodował panikę wszystkich, tak również może stać się (i zapewne się dzieje) we współczesnym systemie demokratycznym. Owo wpływanie może nawet doprowadzić do sytuacji, w której potencjalny wyborca nawet nie będzie zdawał sobie sprawy z tego, iż jest doskonale sterowany. Przykładem może być jedno z badań opinii publicznej w Polsce, w którym nasi obywatele oświadczyli (51%), iż sprawy gospodarcze w kraju idą w złym kierunku. I nie przeszkadzało im to potem twierdzić, iż łatwiej dzisiaj znaleźć pracę, zarobki się poprawiły, a ich własna sytuacja materialna wykazuje tendencję zwyżkową (odpowiedzi w granicach 45-49%). Logicznie tylko myśląc, wypadałoby stwierdzić, iż poprawa sytuacji gospodarczej, zdaniem Polaków, to krok w złym kierunku. Ale jeśli weźmie się pod uwagę, że ci ludzie nasłuchali się o tragedii w Polsce po ostatnich wyborach, to nawet postrzegając swoją egzystencję jako dobrą, będą twierdzić, że jest źle. Podobnie i w przypadku medialnej wrzawy wokół zamachów, nie tylko londyńskich. Wytworzenie stanu zagrożenia przy równoczesnym epatowaniu koniecznością podejmowania działań głupiomiłosiernych i nie pozwalaniu społecznościom na samoobronę może prowadzić to scedowania obowiązku zapewnienia bezpieczeństwa na machinę państwową lub ponadpaństwową, a to jest prosty krok do dyktatury, nawet w aksamitnych rękawiczkach. Wystarczy tylko skonstatować prosty fakt, iż kraje, w których ludzie wzięli sprawy w swoje ręce, wypowiadając posłuszeństwo politpoprawności, są dzisiaj najbardziej atakowane przez Komisję Europejską i… dziennikarzy.

 

Tylko trzeba znać cenę i walutę

Diabeł podobno zazwyczaj tkwi w szczegółach. Nie sposób jednak nie zauważyć, że dzisiaj jest on panem planu całościowego, a zasadniczym jego zwycięstwem staje się to, że nasze postrzeganie świata jest fragmentaryczne i sterowane. Być może jest to po prostu wynik naszego kształcenia, które w pogoni za specjalizacją zatraciło umiejętność ogarniania świata wizją całościową, lecz może to być także wynikiem prostego lenistwa intelektualnego, które wybiera powolność kota kochającego salonową kanapę. W końcu nie jest ważne, z czyjej ręki zjadamy tłuste kąski. Ale po co od razu kierować wzrok na kota. Podobne myślenie ma trzoda chlewna zamknięta za kratami własnego światka i bezrefleksyjnie czekająca na rzeź. Nie mam pewności tylko, czy z ręki terrorystów.

Ks. Jacek Świątek