Kłamstwo, chamstwo i góralska muzyka
W końcu dzisiaj mamy tyle kakofonicznych dźwięków, że pośród nich może uchować się i rodzimy folklor z Podhala. Co więcej, muzyka ludowa nie jest przynajmniej zaangażowana politycznie. Śpiewanie o pewnych fragmentach cielesnej postaci niejakiej Maryny ma w sobie co najwyżej element frywolnej przyjemności, choć jako ksiądz winienem z płomieniem w głosie piętnować owo zgorszenie. Problem jednak w tym, że słuchając twórczości niejednego dzisiejszego artysty, mam wrażenie, że zgorszenie przypływa z zupełnie innego kierunku.
Nie, nie jestem przeciwnikiem wyrażania własnych przekonań za pomocą utworów scenicznych. W końcu właśnie w ten sposób w historii świata załatwiono niejedną ważną kwestię, rozwijając ludzką wrażliwość i horyzonty myślenia. Pieśń, uchodząc cało z pożogi historii, stanowiła również doskonały nośnik tradycji, przekaz historii i znacznik tożsamości. Dziś jednak dostrzegam trochę inną jej funkcję. Obok niewątpliwych perełek działalności artystycznej, z których przesłaniem nie zawsze muszę się zgadzać, pojawia się coraz więcej takich działań okołoartystycznych, a mających powab wirtuozerskiej sztuki, których jedynym elementem wydaje się chęć pozerstwa na bohaterszczyznę.
Kiler i Fuks
Warto w tym momencie wspomnieć występy dwóch panów: Jakuba Sienkiewicza i Macieja Stuhra. Miały one miejsce w dwóch całkowicie różnych miejscach i w znacznej odległości czasowej, ale łączy je jedno: za wszelką cenę pokazać swoją krytyczną ocenę obecnej władzy. Muzyk Elektrycznych Gitar w czasie festiwalu opolskiego rozwinął swój wcześniejszy utwór, dodając „krytyczną” względem partii rządzącej zwrotkę. Stanowiła ona zlepek dowolnie zebranych elementów, który ponoć miał stanowić jakiś sens, a gruncie rzeczy nic na dobrą sprawę nie wnosił. Tłumacząc się później na facebooku, wyjaśniał, że chciał w ten sposób zaznaczyć swój sprzeciw wobec szerzącej się zagłady państwa polskiego (czy coś w tym stylu), czego wyrazem ma być wyklęcie Kilera marzącego o końcu „dobrej zmiany”. No cóż, tak biorąc to na zdrowy rozsądek, to każda opozycja chciałaby mieć takie warunki, jak dzisiejsi oponenci władzy PiS. Na festiwalu organizowanym przez „reżimowe” media, transmitowanym bezpośrednio do wszystkich domów – nie tylko w Polsce, ale i na cały świat przez TV Polonia – wyśpiewywać tyrady przeciwko temuż reżimowi, a nadto spokojnie potem wrócić do hotelu, zjeść kolację (o reszcie wieczoru nie wspomnę), zainkasować honorarium i spokojnie udać się do własnego domu nienękanym przez smutnych panów w prochowcach – toż to idealne warunki do bycia opozycją. Ciekawie poza tym brzmi w tym kontekście wypowiedź Kuby Sienkiewicza dla „przybudówki” GazWyb z lutego tego roku: „Mam wrażenie psucia państwa, złego smaku i złego stylu uprawiania polityki, manipulacji. Nie znam się na gospodarce, jednak intuicja podpowiada mi, że ci, którzy rządzą teraz, też się na niej nie znają i mogą bardzo zaszkodzić”. No cóż , oceny każdy może wypowiadać, jakie chce. W końcu, jak to ostatnio przyznała była premier Ewa Kopacz: „żyjemy w wolnym kraju” (!!!). Warto jednak zwrócić uwagę na dwa elementy wypowiedzi pieśniarza: „mam wrażenie” i „intuicja podpowiada mi”. Mamy więc do czynienia z mniemaniami jakiegoś pana, który wziął do ręki gitarę i czaruje publiczność dźwiękami, wbijając im do głów własne wrażenia, czyli coś, z czym na dobrą sprawę dyskutować nie można. Co więcej – wrażeń nie trzeba uzasadniać. A publika się rechocze. Z panem od Fuksa jest chyba jednak gorzej.
Danse macabre
Występ młodszego z duetu Stuhrów na Festiwalu Polskich Filmów to inna waga. Wyśmiewanie się w czasie kilkuminutowego monologu z żołnierzy wyklętych oraz z katastrofy smoleńskiej to już nie przesada. To druga rzecz, której po prostu nie lubię. Warto wspomnieć chociażby mały epizod z II wojny światowej: podczas kapitulacji Westerplatte hitlerowcy pozwolili dowódcy tej polskiej placówki na zachowanie oficerskiej szabli. Być może było to zachowanie czysto propagandowe i symboliczne, ale oznaczało oddanie honoru niezłomności i bohaterstwu. I stanowiło dokładną odwrotność tego, co usłyszeliśmy od polskiego artysty na polskiej scenie w odniesieniu do polskich bohaterów. Istny taniec śmierci, ale nie śmierci fizycznej, tylko śmierci ducha. Problem w tym, że ten typ myślenia dominował w ostatnich czasach w polskiej przestrzeni medialnej, a od czasu wydarzeń na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie zadomowił się w całokształcie naszej mentalności. Dla własnych potrzeb nazwałem ów syndrom „celebryckim pypciem mózgowym”. Charakteryzuje się on tym, że za wszelką cenę muszę być na topie. Takie postacie, jak Katarzyna Łaniewska czy Redbad Klijnstra po 2010 r. odczuły na swoich barkach ostracyzm własnego środowiska. Maciej Stuhr nie popełnił tego błędu. Ma to jakieś uzasadnienie historyczne. Wszak to artystyczny światek Hollywoodu zaciekle atakował ochronę USA przed infiltracją sowiecką, czy też popierał działania jawnych bądź ukrytych pedofili (o czym ostatnio dość ciekawie opowiadał Elijah Wood, dziękując przy tym swojej matce, że jej działania uchroniły go, gdy był jeszcze dzieckiem przed niechybnym zgwałceniem przez „kolegów z planu zdjęciowego”). Wystarczy przeczytać zestaw nazwisk z listów popierających obronę Romana Polańskiego (pominę panią, która twierdziła, że nastolatki same włażą do łóżek znanym reżyserom, czy Krzysztofa Zanussiego, który udowadniał, że Polański skorzystał z propozycji nieletniej prostytutki). W tym kontekście tylko odruch wymiotny wydaje się najlepszym komentarzem.
Artystyczny genderyzm
Wystąpienia gwiazdek naszej sceny i estrady upewnia mnie, że mam do czynienia z rozprzestrzeniającą się rewolucją genderyzmu. Bo przecież nawet jeśli mężczyźnie zmienią nazwisko i imię w dowodzie, a dodatkowo przytną to lub rozwiną owo, to jednak nadal genetycznie będzie on mężczyzną, narażonym na raka prostaty (o którym wśród kobiet raczej nie słychać). I ogólnej postury nie zmieni, co sprawia jednak wrażenie mało estetyczne w zwiewnych sukienkach i na szpilkach. Jest więc kłamstwo, jest więc chamstwo… To ja już wolę pozostać przy zgrzebnych piosenkach o Marynie, nawet jeśli od tego trochę poboli głowa.
Ks. Jacek Świątek