Komentarze
Klasyka

Klasyka

Samiuteńki środek nocy. Albo już nad ranem. Określenie pory zależy od tego, kiedy kto spać zaczyna. Ale o to mniejsza. Pewnik jest taki, że leje. Chyba nawet gorzej niż z przysłowiowego cebra.

O dach niemiłosiernie tłucze. A nawet błyska się i grzmi – błysk-błysk i zaraz potem ghrrruum! Nawet lubię taką pogodę – ma się rozumieć w sytuacji, kiedy nie czuję się zbyt mocno zagrożona. Chyba mi jednak cokolwiek jest nieswojo, kiedy pioruny ciut za blisko biją. Ale co tam pioruny! Wygląda na to, że gorsze niebezpieczeństwo nadchodzi. Odgłos burzoulewy budzi najlepszego z mężów. – Co się dzieje? – zaspany bardziej mamrocze niż pyta. – Burza nadeszła – odpowiadam (wydaje mi się) konkretnie, żeby nie było, że mam z tym coś wspólnego. Najlepszy wypluwa z siebie jakieś słowo, po czym z wyraźną irytacją stwierdza: – Znowu piwnicę zaleje. – Trzeba się było ubezpieczyć – niespodziewanie dla siebie samej wyskakuje z radą klasyka (patrz: powódź 1997) i w świetle błyskawicy widzę totalną nieakceptację. Najlepszy spogląda przez balkon i wydaje się jeszcze bardziej zdesperowany. – Czemu, jak tylko popada, to od razu z tej ulicy robi się rzeka? – filozofuje. – Odpływu nie ma czy jak? Nie wiem, czy mówi tak tylko do siebie, czy może też na okoliczność burzy próbuje ze mną jaki kontakt werbalny nawiązać. Optymistycznie skłaniam się ku tej drugiej wersji i w ramach podtrzymania rozmowy mówię, że może się zaraz wszystko to uspokoi. – A jak nie? – nie daje się udobruchać najlepszy. – To jak tu będzie pracować? Albo i nawet jak żyć? – snuje czarne wizje. – Oj, tam, oj, tam – mówię niczym pan prezydent kraju (oby żył wiecznie – niech Bóg go ma w swej opiece). – Przyzwyczaimy się – pocieszam (tym razem powołując się na optymistyczne słowa pani prezydent stolicznego miasta po niedawnej nawałnicy). – Ja się nie przyzwyczaję – warczy najlepszy; i wygląda na to, że warczy całkiem serio. Więc go przekonuję (a bez przekonania, choć nadal słowami wspomnianej pani prezydent), że „i w Budapeszcie, i w Pradze pogoda jest podobna, bo klimat się nam zmienia”. No i w związku ze zmianą klimatu mamy nawałnice, których do tej pory nie było. Na skutek powyższego trzeba się do nich przyzwyczaić, a nie na nie pomstować, bo po pierwsze: przyzwyczaić się można do wszystkiego, a po drugie (i tu powrócę do wiekopomnych słów pana prezydenta): „woda ma to do siebie, że się zbiera i stanowi zagrożenie, a potem spływa do głównej rzeki i do Bałtyku, więc nie słyszałem od dłuższego czasu o zjawiskach powodziowych, które by trwały dłużej niż tydzień czy dwa”. A skoro pan prezydent kraju takie stanowisko zajmuje, znaczy, że tak ma być. Zagrożenie minie. Niech więc NIK nie skacze do oczu Krajowego Zarządu Wodnego ze swoim pokontrolnym wystąpieniem, z którego wynika, że setki tysięcy złotych, jakie mogłyby być przeznaczone na remont infrastruktury przeciwpowodziowej, Zarząd wydaje na nowe samochody. To pryszcz. Dziękować Bogu, słonko wyjrzeć raczyło i daje nadzieję, że przynajmniej na jakiś czas zażegna problem powodziowy. Czy zatem jest o co kopie kruszyć?

Anna Wolańska