Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Klatkę masz w sobie

W komentarzach do kolejnych wydarzeń na Ukrainie oraz próbach (pozorowanych lub nie) rozwiązania tego konfliktu nieustannie powraca temat zagrożenia naszej części Europy, a zwłaszcza Polski, imperialną ekspansją Rosji.

Zbrojne działania tego państwa na wschodnich rubieżach państwa ukraińskiego, niezależnie, czy będziemy je nazywać interwencją w obronie mniejszości, czy też jawną agresją na niepodległe państwo, w wielu naszych rodakach wywołują strach przed wojną, która może dotknąć naszą ojczyznę.

W tych obawach, niestety, może być bardzo dużo prawdy. Dzisiaj nawet duża większość dowódców wojskowych nie zaprzecza, a wręcz jawnie stwierdza, iż taka możliwość jest jeśli nie pewna, to wielce uprawdopodobniona. Zakładając realizację scenariusza najczarniejszego, w który nasz kraj staje się ofiarą działań militarnych (lub paramilitarnych) rosyjskiego imperium, warto zadać sobie pytanie o nasze społeczeństwo, o jego kondycję i stan. W końcu w przypadku działań wojennych naprzeciwko siebie stają nie tylko armie, ale przede wszystkim społeczności. Od ich kondycji w dużej mierze zależą sukcesy tej czy drugiej strony.

Czy wystarczy sił?

Analogia dzisiejszej sytuacji z tym, co wydarzyło się w 1920 r., narzuca się mimowolnie. Oczywiście, można twierdzić, iż sytuacja geopolityczna tamtych dni i dzisiejszych realiów jest dość odmienna, ale w gruncie rzeczy zasadnicza kanwa jest dość podobna. Zwycięstwo nad hordą bolszewicką w tamtym czasie było wynikiem nie tylko sprawności dowódczych naszej armii, ale przede wszystkim moralności społecznej. Biskup podlaski Henryk Przeździecki w liście do kapłanów po odparciu nawały Rosji sowieckiej pisał, iż „godziny przeżyte pod najazdem bolszewików, to najlepsze były dla nas rekolekcje, najsumienniejsze rachunki sumienia”. Diagnoza być może lekko szokująca, gdyż w czasie działań wojennych raczej o sumieniu się nie mówi, licząc bardziej na zwycięskie działania za każdą cenę. Jednakże nie sposób odmówić siedleckiemu pasterzowi racji, gdyż to właśnie ten czas ujawnia najbardziej wewnętrzną, ludzką twarz każdego człowieka. Przeglądając ostatnio niektóre artykuły z konserwatywnej prasy katolickiej w Stanach Zjednoczonych, natrafiłem na analizę na temat stanu współczesnego człowieczeństwa autorstwa dr. Jeffrey’a Mirusa, zajmującego się m.in. apologetycznym i społecznym nauczaniem Kościoła. Zwraca on uwagę, iż modernistyczne szaleństwo dobiegnie tylko wówczas kresu, kiedy zdecydowanie i bez ogródek postawi się pytanie: kim jesteśmy jako ludzie? Odpowiedź na nie stanowi klucz do większości problemów współczesnych. Wracając do wydarzeń z 1920 r. i tego, co one ujawniły, poza chwalebnym zwycięstwem cieszy nas dzisiaj ukazanie się na arenie politycznej początków XX w. naszego narodu nie jako jakiegoś konglomeratu ludzkich istot, połączonych przypadkowym zamieszkiwaniem terenu geograficznego i jakoś połączonych historycznymi uwarunkowaniami, ale jako zwartej całości, która posiada wspólny cel i wspólne wartości. Nie przekreślała ona (wspomniana całość i jedność) sporów wewnątrznarodowych, nie zamazywały różnic ideowych pomiędzy nami, ale dzięki niej ukazała się natura Polaka, który przy całym zaangażowaniu w własne postrzeganie świata, potrafi „wysiąść na przystanku niepodległość” z każdego tramwaju ideologicznego.

Grunt to mieć gdzie spać

Czy dzisiejszy świat, nasz polski, jest taki sam, czy też zdecydowanie inny? Pytanie ważne, ale odpowiedź na nie łatwą nie jest. Można owszem poszukiwać różnych badań socjologów, którzy wskazywać będą na sposoby przeżywania rzeczywistości społecznej przez większość naszych rodaków. Można także przeczesywać przepastne analizy różnej maści badaczy kulturowych, mających uzasadniać takie czy inne wcześniej założone tezy. Nie jest to do końca zadaniem felietonisty. Ja osobiście szukam pewnych symptomów kondycji społecznej w najbardziej prostych wypowiedziach i zachowaniach ludzkich. W kontekście naszej narodowej kondycji ciekawym jawi się reakcja i władz, i społeczeństwa naszego na niewątpliwy sukces filmu „Ida”. Piszę wyraźnie sukces, ponieważ przyznanie prestiżowej nagrody filmowej polskiej produkcji stanowi takowy, mimo zastrzeżeń odnośnie sposobu przyznawania oraz grona osób, stanowiących jury tej nagrody. Abstrahując jednak od tego, warto zadać sobie pytanie o nasze reakcje. Przed oscarową nocą w Polsce odbywały się rozliczne debaty nad tezami zawartymi w tymże dziele. Co ciekawe, zarówno lewa, jak i prawa strona naszego społeczeństwa wskazywała na niepokojące zamazywanie w tym filmie tzw. prawdy historycznej odnośnie wojennych i powojennych wydarzeń. Nawet dość spora część środowisk związanych z badaniem losów żydowskich obywateli Polski była przeciwna tezom zawartym w tym dziele. Innymi słowy: zwracano uwagę na niebezpieczeństwo przekazania światu zamazanego (by nie rzec zakłamanego) obrazu polskiej historii. Tymczasem w medialnych doniesieniach jesteśmy dzisiaj wręcz zmuszani do histerycznego zachwytu nad polskim „sukcesem”. Wydaje się to tworzyć szaleńczą wręcz metodę na zaistnienie na forum międzynarodowym naszego państwa: nieważne, co o nas mówią, ważne żeby mówili. Typowa metoda celebrycka, dla której stanięcie na ściance jest na tyle ważne, że nie cofnie się przed preparowaniem skandalu jako eventu. Społecznie jest to jednak sposób niosący wręcz tragiczny skutek. Odsuwa się bowiem prawdę na rzecz doraźnej korzyści materialnej. Ugruntowanie w społeczeństwie takiego podejścia do spraw narodowych może skutkować dramatycznym odsunięciem się większości naszego społeczeństwa od łączących i spajających naszą ojczyznę wartości, bo one doraźnie nie przynoszą szybkiego i spektakularnego sukcesu. Oczywiście, jeden film nie przyniesie od razu takiego skutku, ale wydaje się, że mozolna praca niektórych środowisk przez ostatnie ćwierćwiecze doprowadziła już do takiego stanu.

Dzieci poszły precz, starzy idą w piach

Siedlecki biskup kończył swój list do wiernych po odparciu nawały bolszewickiej następującymi słowami: „abyśmy dobra, wyrosłego z cierpień najazdu bolszewickiego, nie zmarnowali i życiem swoim pociągnęli wszystkich do odmaterializowania się, do wiernej służby Bogu, do ukochania Stwórcy i Odkupiciela, do wzajemnej miłości, i aby Polska cała, silna miłością, po drogach dobra i piękna kroczyła do możliwej ziemskiej szczęśliwości i do tej wiecznej w niebie”. Wydaje się, że dzisiaj cokolwiek jest to niemożliwe w kraju, gdzie sukcesy święci bon mot pewnej celebrytki, która wyznaje, iż w przypadku wojny ona po prostu stąd spier…a, a Polsce nie odda ani kropli krwi. Należy jednak zachować gram nadziei, bo niejeden już raz w historii było tak, że reakcja społeczna zaskakiwała wcześniejsze analizy. Jednak „czy wystarczy sił, by odegnać łzy…?”.

Ks. Jacek Świątek