Komentarze
Klerykalny naród

Klerykalny naród

Przez Polskę, jak długa i szeroka, w czasie gdy znaczna część jej obywateli brała udział w Orszakach Trzech Króli, gruchnęła wieść niesamowita, że oto pani Nowacka chce odłączać Kościół od państwa.

Rozumiem, że idzie o coś innego, niż to jest opisane w polskiej konstytucji, gdyż gdyby wczytać się w jej zapisy, wówczas okazałoby się, że wspomniana pani polityk po prostu nie umie czytać ze zrozumieniem. Rozumiem również, że postulowany rozdział będzie dotyczył także ateizmu, bo skoro teizmu nie można udowodnić, to jego przeciwieństwa także. Powstaje jednak problem, na czym oprzeć polskie życie społeczne, skoro odniesienie do przekraczających czas i przestrzeń zasad (teistycznych czy ateistycznych) nie jest możliwe. Pozostaje neutralność, która to ma do siebie, że wymaga nieustannego poszukiwania uzasadnienia dla norm moralnych i zasad życia społecznego. Rozedrganie społeczne byłoby wówczas tak nieznośne, jak w czasie każdej rewolucji. Zresztą nic dziwnego, w końcu to właśnie skrajnie lewicowe nurty głosiły i głoszą potrzebę permanentnej rewolucji.

Tylko że wówczas terror zawładnie państwem, a nie sprawiedliwość i pokój. Wydaje się, że do tego właśnie dąży inicjatywa środowisk reprezentowanych przez panią Nowacką.

 

Na dwu krańcach dwa równe (?) bogi

Okopane na swoich strategicznych pozycjach wrogie części polskiego społeczeństwa zdają się być głównym celem działań lewicowych środowisk. Ich dążeniem nie jest zniszczenie religii jako takiej czy też wyeliminowanie z życia społecznego np. katolicyzmu. Doskonale zdają sobie bowiem sprawę, że z likwidacją elementów teistycznych stracą swoją rację bytu. Wszak wtedy, gdy u władzy były elementy lewicowe, Kościołowi lub Kościołom działo się najlepiej. Owszem, w dzisiejszym rozdaniu lewicowe ugrupowania zdają się przypominać bardziej skrajnie komunistyczne ugrupowania z przedwojennej Hiszpanii czy Meksyku, nie zmienia to jednak faktu, że dla własnego istnienia potrzebują (prawdziwego czy wyimaginowanego) wroga, jakim jest jakakolwiek forma teizmu. Poza tym samo polskie społeczeństwo zdaje się nieustannie wirować wokół spraw związanych z religią. W ostatnim czasie bowiem nic tak nie rozpalało internetowych portali, jak dyskusja wokół mapy pedofilii i wokół wizyty duszpasterskiej. Z tym pierwszym mam pewien problem, bo dokładne przestudiowanie tego, co przyniosła twórczość fundacji „Nie lękajcie się”, wykazało, że przynajmniej w części doniesień mamy do czynienia z… homofobią. Przypadki opisane jako zachowania pedofilskie dotyczyły bowiem prób podejmowania przez duchownych działań natury erotycznej wobec osób… kilkudziesięcioletnich, a więc cokolwiek nie będących dziećmi. Gratulacje za „rzetelnie” wykonaną robotę! Nie jestem zwolennikiem lawendowej mafii, ale zapamiętałem ze studiów zasadę, że dla rzetelności naukowej najważniejsze jest dokładne rozróżnianie, bo Świna to nie świnia, choć podobnie brzmi. Tropienie pedofilii w każdej postaci w Kościele dla wielu stało się naczelnym zadaniem. A biorą w niej udział osoby, które broniły np. R. Polańskiego i jego zapędów wobec cokolwiek nieletniej dziewczyny, czy też obrońcy pewnego dyrygenta chłopięcego chóru z Poznania, który dodatkowo mógł swoje ofiary zarażać wirusem HIV. Do dzisiaj nikt z nich nie zawiesił dziecięcych bucików na drzwiach tejże instytucji.

 

… już się zbliża, już puka…

Podobnie jest z wizytą kolędową. Jak dotąd w Polsce nie znalazłem świadectwa, by ksiądz na siłę wpychał się komuś do mieszkania z wizytą duszpasterską. Nawet jeśli zapukał, to usłyszawszy, że mieszkańcy nie życzą sobie takich odwiedzin, odchodził. Oczywiście trudno jest potem domagać się, żeby duchowny spełniał jakąkolwiek posługę wobec tych osób, ponieważ ich wola jest raczej dla niego jasnym sygnałem, że nie powinien w ich życie czy też po jego zakończeniu wtrącać się nachalnie. Zresztą jakie społeczeństwo, taki i ateizm. Jeden z najbardziej znanych współczesnych ateistów, Umberto Eco, bardzo chętnie spotykał się z proboszczem swojej parafii w okolicach San Marino, by dyskutować przy lampce wina. Nie bał się wizyty księdza, nie wypisywał na drzwiach jakiś dziwnych skrótów czy też nie wysyłał księdza do biznesmena w jednym polskim mieście. Mam wrażenie, że współcześni polscy ateiście sami mają problem z życiem obok ludzi wierzących. Ich zapaterowska mania nakazuje anihilację wszystkiego, co nie jest im pokrewne. Tu nie o neutralność chodzi, lecz o co innego. Zresztą polski antyklerykalizm ma, co widać zwłaszcza na forach internetowych, twarz znaną z folwarcznych czworaków. Takiemu przedstawicielowi ateistycznej społeczności mniej chodzi o udowodnienie nieistnienia Boga, bardziej natomiast, by dać w gębę proboszczowi. Taki Mrożkowski Lucuś, który satysfakcję czerpie z zapisanego w czeluściach szaletu słówka „Precz z bolszewizmem!” czy na topniejącym śniegu słów o generale Franco. Zresztą owa batalia o lewackie ideały dała już o sobie znać w przeszłości, w czasie  rozbijania ponoć faszystowskich manifestacji narodowych, czy też obecnie poprzez natarczywe i bezsensowne uprzykrzanie życia osobom wierzącym. Wypada po prostu współczuć… rodzinie.

 

O roku ów!

Przełom lat przyniósł niezbyt przyjemne dla osób wierzących przepowiednie i zapowiedzi. Georg Weigel w swoim tekście pomieszczonym w czasopiśmie „First Things” dość zasadniczo stwierdził, iż miniony rok 2018 był w całości niesprzyjający wierzącym, lecz rozpoczynający się 2019 będzie jeszcze gorszym. Problem w tym, że wiara niewiele ma wspólnego z przyjemnością. Jest bowiem poznaniem prawdy, a ta z natury swojej nie zahacza o przyjemność. Jest jednak konieczna do szczęśliwego życia. Bo takowe może znaleźć się jedynie poza fałszem. Ataki na wspólnotę wierzących nie są niczym nowym, a dzięki krwi męczenników Kościół okazywał się nadzwyczaj zwycięski. Nie ma więc co lękać się wroga zewnętrznego, zwłaszcza gdy on sam ukazuje wątpliwą podstawę intelektualną. Tym, co zagrozić może jedynie, jest to, co rozbija prawdę we wnętrzu Kościoła. A naród wcześniej czy później odnajdzie skałę prawdy, mimo wściekłych lewackich ataków.

Ks. Jacek Świątek