Kłopot z krzyżem
Problem w tym, że nader często stały się dziś dla nas znakami niewidzialnymi, przezroczystymi. Są, a jakby ich nie było. Jakby nic nie znaczyły, niczego nie komunikowały, nie zwracały ku Temu, który jedynemu w swoim rodzaju Krzyżowi nadał wyjątkową rangę. Który pobłogosławił świat krzyżem. Martwe znaki? Ścieżki donikąd?... Coraz więcej jest takich, którym krzyż przeszkadza. Co rusz słyszymy utyskiwania ateistów, że ich obraża, łamie przestrzeń wolności, której przecież są współgospodarzami. Ba, swego czasu wadził nawet znak krzyża kreślony przez młodego skoczka narciarskiego tuż przed kolejną sportową próbą. Powód? „Obraża uczucia ateistyczne” widzów. Trudno o większy absurd. Podobnie jak tłumaczenie młodych ludzi chowających ów znak w mało widocznym miejscu w pięknych, pachnących nowością apartamentach. Bo im „nie pasuje” do nowoczesnych mebli.
Z krzyżem mieli kłopot też pierwsi chrześcijanie, choć z zupełnie innych powodów. Wszak w tak okrutny sposób zabijano tylko niewolników. Stąd w katakumbach św. Kaliksta w Rzymie, gdzie gromadzili się wyznawcy Chrystusa, częściej można spotkać inne znaki: symbol Dobrego Pasterza, monogram Chrystusa powstały z nakładających się greckich liter X (chi) oraz P (ro), znak ryby. W II w. po Chrystusie pojawiała się nawet herezja – doketyzm, wedle której Jezus Chrystus był tylko pozornie człowiekiem. Nie miał fizycznego ciała ludzkiego, ale jedynie eteryczne ciało niebiańskie. Tym samym pozorne były również Jego cierpienia i śmierć na krzyżu. Jego gehenna, męka były mistyfikacją – tłumaczono. Były „na niby”. Jakbyśmy to dziś „przetłumaczyli”: wszystko, co dokonało się na Golgocie, stanowiło swoisty hologram, obraz 3D.
Herezję szybko potępiono, udowodniono jej absurdalność. ...
Ks. Paweł Siedlanowski