Ko, ko, ko, ko, ko…
Pochwalili się, że przy wykorzystaniu sztucznej inteligencji stworzyli system, który - jak przekonują - potrafi odczytywać intencje i rozróżniać stany emocjonalne ukrywające się w mowie, czyli gdakaniu kur. Swoje, jak to określili, „przełomowe” badania opublikowali w pracy o bardzo uczonym tytule: „Rozszyfrowywanie ptasich emocji. Nowatorskie podejście do sztucznej inteligencji i uczenia maszynowego w celu zrozumienia odgłosów kur”. Z dumą i radością obwieścili światu, że opracowali „system zdolny do interpretowania różnych stanów emocjonalnych u kur, w tym głodu, strachu, złości, zadowolenia, podniecenia i niepokoju”.
Jakby tego było mało, dopowiedzieli, że „system z czasem może uczyć się nowych wzorców wokalnych i dostosowywać się do nich”. Donieśli też, że w ramach badania mowy kur wysłuchali – w przeróżnych warunkach – 80 kurczaków/kur, a żeby dodać badaniu wierzytelności i powagi, zaprosili – jako ekspertów – do współpracy ośmiu psychologów zwierzęcych i weterynarzy. A wszystko po to, żeby znając uczucia drobiu, zaprojektować dla niego znacznie lepszy świat. Na koniec z pokorą przyznali, że komunikowanie się to złożony proces, który obejmuje także mowę ciała, co – podobnie jak różnice między rasami kur – może stanowić pewne ograniczenie w ich badaniach.
Doceniając to niezwykłe dokonanie naukowców z japońskiej uczelni, pozwolę sobie powiedzieć/napisać, że ja na przykład za prekursora i eksperta od mowy kur nadal będę uznawała dziadka z „Konopielki”, który po gdakaniu rozpoznawał pośród licznego stadka nie tylko konkretną kurę, ale też jej emocje, np. radość ze zniesienia kolejnego jajka.
Chcę też oddać sprawiedliwość mojej babci Franciszce, która bez pudła odgadywała, kiedy kury są głodne, a kiedy najedzone; kiedy się czegoś boją, a kiedy bywają zadowolone ze swojego żywota. Bez „macania”, a tylko na podstawie mowy ich ciała i gdakania potrafiła rozpoznać, która kura właśnie zniosła jajo, która się do tego dopiero przygotowuje, a która w ogóle ten zamiar zaprzepaściła. Mało tego! Po zachowaniu i głosie rozpoznawała, że się np. kwoce kurczątko zawieruszyło. Koguty też przed nią żadnych nie skryły tajemnic – od razu wiedziała, na którego kury mogą liczyć, a który to „łajdak do roboty”.
No i jeszcze o biłgorajskiej ludowej śpiewaczce i znawczyni kurzej mowy Annie Malec wspomnieć tu choćby należy, która to niewiasta na płycie Grzegorza z Ciechowa też przed wielu już laty do publicznej wiadomości podała, że kiedy „piejo kury, piejo!”, to znaczy, że „ni majo koguta”.
Zasadniczo to się do tej pory kurze emocje hurtowo rozpoznawało w Wigilię, kiedy nie tylko one, ale i inne zwierzęta ludzkim przemawiały głosem. Skoro jednak nie ustają zakusy na zniesienie Bożego Narodzenia, to australijsko-japoński wynalazek naprawdę za epokowy uznać będzie trzeba.
Anna Wolańska