Kobieta futuro, a nie retro
Pretekstem była wystawa zdjęć „Uśmiech świata”, którą można było obejrzeć na parkanie parku Aleksandria. - Uśmiech to najlepszy język międzynarodowy, najżyczliwszy, otwiera wszystkie drzwi i okna. Uśmiech zawsze jest potrzebny i zawsze jest aktualny - podkreślała podróżniczka, opowiadając o tym, jak powstawały zaprezentowane zdjęcia. - Starałam się je „kraść”. Aby ci ludzie, których fotografowałam, nie wiedzieli, że się nimi interesuję, bo wtedy wyglądałoby to sztucznie. Starałam się to robić dyskretnie. Czasami trzeba było zapłacić. W ten sposób zarabiali i dzięki temu mieli więcej powodów do uśmiechu - tłumaczyła E. Dzikowska.
Jak podkreśliła, nie przyjechała do Siedlec po raz pierwszy. – W Siedlcach bywałam. Miałam tutaj rodzinę, która mieszkała w czasie międzywojnia i po wojnie, więc ich odwiedzałam. A poza tym to jest interesujące miasto. Przyjechałam tutaj specjalnie, żeby zobaczyć obraz El Greca – wyjaśniała podróżniczka. Jedyne dzieło hiszpańskiego malarza w Polsce znajdujące się w Muzeum Diecezjalnym opisała w swojej najnowszej książce – siódmym tomie cyklu „Polska znana i mniej znana”, który ukaże się wkrótce.
W pierwszą podróż do Chin
E. Dzikowska pochodzi z Międzyrzeca Podlaskiego. – Obok siebie mieszkali katolicy, prawosławni, Żydzi. To było miasto wielu kultur. Może właśnie dlatego tak zainteresowałam się światem. Te kultury mnie ukształtowały i spowodowały, że mam szacunek do wszystkich wyznań i ras – zaznaczyła. Za swoje odważne decyzje często musiała płacić wysoką cenę. Krótko po wojnie działała w młodzieżowej organizacji antykomunistycznej, za co trafiła do więzienia. Potem miała problem z dostaniem się na studia. – Nie mogłam studiować dziennikarstwa ani historii sztuki, archeologii, na co miałam ochotę – wspominała podróżniczka.
Dostała się na sinologię. W 1957 r. wyjechała w swoją pierwszą podróż do Chin. Po studiach nie mogła znaleźć pracy w zawodzie. – Teraz ustawiałyby się do mnie kolejki, ale wtedy nie było u nas zapotrzebowania na osoby władające językiem chińskim – wyjaśniała E. Dzikowska. – Przez jakiś czas pracowałam w centrum chemikaliów, gdzie sprzedawałam ług sodowy, do dziś nie wiem, co to jest – żartowała. W końcu stwierdziła, że musi mieć porządny zawód i rozpoczęła studia na historii sztuki. Przez kolejne lata zajmowała się jednak głównie dziennikarstwem. Najpierw zatrudniono ją w piśmie „Chiny”, które po pogorszeniu się stosunków polsko-chińskich w 1965 r. zamknięto. W „Kontynentach” zaproponowano jej pracę w dziale o Ameryce Łacińskiej. – Od razu powiedziałam, że nie mam o niej pojęcia. Odpowiedziano mi, że nikt w redakcji nie ma. Zaczęłam uczyć się języka hiszpańskiego – opowiadała podróżniczka.
W 1964 r. wyjechała po raz pierwszy do Meksyku. – Wyruszyłam statkiem handlowym o romantycznej nazwie transportowiec, mając 180 dolarów na trzy miesiące – wspominała E. Dzikowska. Była pierwszą dziennikarką, która pisała o współczesnej sztuce Ameryki Łacińskiej.
Tubylcy traktowali życzliwie
Największą popularność przyniósł jej program podróżniczy „Pieprz i wanilia”, który przez 20 lat prowadziła wspólnie z Tonym Halikiem. Po raz pierwszy zobaczyła podróżnika na ekranie telewizora. – Opowiadał o skoczkach w Acapulco, a ja pomyślałam: „jaki śmieszny facet”. I wyłączyłam telewizor. Nie sądziłam, że spędzę z nim ćwierć wieku swojego życia -stwierdziła z uśmiechem podróżniczka.
Drogi obojga skrzyżowały się w Meksyku w 1974 r. E. Dzikowska miała zrobić z T. Halikiem wywiad do programu „Klub sześciu kontynentów”. – Nie był szczególnie przystojny, ale miał niesamowity urok i poczucie humoru, co jest ważne u mężczyzny. Także inteligencję i niebywały talent organizacyjny – wyznała. Wspólnie podróżowali i zrealizowali prawie 300 filmów. – Tony pracował jako dziennikarz dla amerykańskiej stacji NBC i nieźle zarabiał, mogliśmy więc przeznaczać pieniądze na to, by pokazywać ludziom świat. Nikt nam nie płacił za podróże, sami wymyślaliśmy trasy i filmowaliśmy miejsca, które dla większości rodaków były wówczas odległe i egzotyczne – wspominała. – Na ogół ludzie traktowali nas życzliwie. Myślę, że to z powodu uśmiechu i szacunku, jaki mieliśmy dla nich. Kiedy przyjeżdżaliśmy do jakiejś indiańskiej czy afrykańskiej wioski, najpierw szliśmy do jej wodza, żeby poprosić o pozwolenie na przebywanie – opowiadała.
Dzikowska i Halik – jako pierwsi Polacy – w 1967 r. dokonali historycznego odkrycia Vilcabamby – ostatniej stolicy Inków w Peru.
Najważniejsze to chcieć
– Programy były kręcone w naszej piwnicy, która stała się symbolicznym oknem na świat – wspominała E. Dzikowska. Po śmierci T. Halika piwnica stała się magazynem zdjęć. – Tony ujmował mnie swoją pracowitością. Dopóty powtarzał zdjęcia, dopóki sam nie był z nich zadowolony. Poza tym miał talent literacki. Napisał kilka bardzo ciekawych książek. W tym roku upływa 100 lat od jego urodzin i 23 lata od śmierci – dodała podróżniczka.
Z każdej wyprawy przywozili pamiątki. Po latach E. Dzikowska otworzyła w Toruniu muzeum podróżnicze. To właśnie tam trafiły bogate zbiory. – Przekonywano mnie do tego intensywnie. W końcu zgodziłam się. Pomyślałam, że warto pokazać innym przedmioty, z którymi wiążą się najpiękniejsze wspomnienia mojego życia – podkreśliła. Wśród eksponatów najwięcej jest biżuterii. – W Chinach na przykład uważają, że jest talizmanem, chroniącym przed złem, chorobami i nieszczęściami. Ponadto przywoziliśmy stroje narzędzia czy broń. Zbieraliśmy także klucze z pokojów, w których spaliśmy przynajmniej dwie noce. Teraz tworzą one mapę naszych podróży – wyliczała.
Po śmierci T. Halika podróżniczka zajęła się głównie Polską, realizując programy „Groch i kapusta” i tworząc cykl książek pod podobnym tytułem: „Groch i kapusta, czyli podróżuj po Polsce!”. E. Dzikowska cały czas planuje kolejne podróże. – Jestem w czepku urodzona, a po babciach długowieczna: jedna żyła 92, a druga 100 lat – stwierdziła z uśmiechem, dodając, że wciąż zamierza odkrywać miejsca nieznane – także w Polsce. Znajda się one w subiektywnych przewodnikach podróżniczki, która twierdzi, że „najważniejsze jest chcieć i nie rezygnować”.
HAH