Kochał Boga i ludzi
Nikt się nie spodziewał, że podstępna choroba może w krótkim czasie zniszczyć tak energicznego człowieka. Miał swoje plany i zamierzenia, ale białaczka okazała się silniejsza. Przedwczesny zgon księdza kanonika zaskoczył wielu jego przyjaciół i okrył żałobą rycką wspólnotę. Dzień pogrzebu zgromadził blisko 200 kapłanów z różnych stron Polski, a nawet z zagranicy. Dziś pamięć o pasterzu, który spędził w Rykach ostatnie dziesięć lat życia, wciąż nie znika, o czym świadczą emocjonalne wspomnienia jego współpracowników i znajomych.
Zahartowany przez wojsko
W biografii śp. ks. Krzysztofa w sposób wyraźny odcisnęła swe piętno służba wojskowa. Jako młody kleryk na pierwszym roku studiów seminaryjnych został wezwany do jednostki w Brzegu nad Odrą. Dwa lata spędzone w koszarach dobrze pamięta ks. Janusz Mierzwa, który razem z ks. K. Czyrką pełnił służbę w tym samym okresie. – Stosowano wobec nas metody takie, jak w jednostce karnej w Orzyszu. Dlatego mój biskup wielokrotnie powtarzał, że jeśli któryś z księży był w wojsku, to jemu nikt nic nie jest w stanie zrobić – podkreśla ks. J. Mierzwa. Być może to spowodowało, że ks. Czyrka był tak nieugięty w sprawach wiary i nauk moralnych.
Czas spędzony w koszarach nie spowodował jednak, że ks. Krzysztof chciał go wymazać z pamięci. Do końca swoich dni utrzymywał bliskie kontakty z przyjaciółmi z tamtego okresu. Regularnie współorganizował zjazdy. – Rok temu spotkaliśmy się we Lwowie. Był głównym celebransem w katedrze lwowskiej, gdy modliliśmy się za Polskę i jej losy. W nasze zjazdy wnosił radość i nieustanne zachęcał nas do podejmowania kolejnych działań – wspomina ks. J. Mierzwa.
Konkretny i zaangażowany
Trudne lata spędzone w wojskowej jednostce kleryckiej nie zostały, na szczęście, pozostawione bez zadośćuczynienia. W 2016 r. ks. K. Czyrka znalazł się w gronie tych duchownych, których prezydent Andrzej Duda awansował do rangi podporucznika rezerwy Wojska Polskiego. – Ks. Krzysztof bardzo sobie cenił oficerski stopień, który otrzymał. Cenił go, bo wysoko nosił sztandar swojego życia. Dlatego wierzę że dziś, stojąc na wiecznej warcie, trzyma w dłoniach sztandar zwycięstwa – zauważa ks. J. Mierzwa.
W ciągu swojej dziesięcioletniej posługi w Rykach mundur w dalszym ciągu odgrywał istotną rolę w życiu księdza kanonika. Tuż po objęciu funkcji proboszcza został mianowany kapelanem powiatowym strażaków. – Ucieszyłem się, gdy wyraził zgodę, bo strażacy, narażając zdrowie i życie w posłudze miłości bliźniego, potrzebują wsparcia i wzmocnienia duchowego. Ks. Krzysztof był pod tym względem zaangażowany, konkretny i z radością szedł do strażaków – podkreśla diecezjalny kapelan PSP ks. Andrzej Biernat.
Tworzyliśmy jedną rodzinę
Dobre wspomnienia ks. K. Czyrka pozostawił po sobie zwłaszcza wśród tych, którzy spędzili z nim ostatnią dekadę w Rykach. W samych pozytywach o swoim proboszczu wypowiada się wieloletni pasterz ryckiej parafii, dziś emeryt, ks. prałat Stanisław Burzec. – Tworzyliśmy razem jedną rodzinę. Mimo że młodszy, był dla mnie jak ojciec, a w razie potrzeby drzwi jego plebanii zawsze stały otworem – mówi ksiądz dziekan. Tak zdarzało się zwłaszcza zasilenia problemów ze zdrowiem ks. Stanisława. – Woził mnie do szpitala, odwiedzał i odwoził do domu, a gdy nie mógł, zawsze kogoś wysyłał – przyznaje. Nie inaczej było przy okazji dekanalnych świąt i uroczystości. – Zabierał mnie wszędzie, gdzie coś się działo. Kilka razy wybierał się do zakonu księży werbistów w Krynicy Morskiej. Zachodził wtedy do mnie, mówił: „Chodź, pojedziemy”. I jechaliśmy – wspomina ks. S. Burzec.
Będąc kapłanem, ks. Krzysztof nie zapominał też o własnej rodzinie. Jego najbliżsi wielokrotnie odwiedzali go w Rykach, a ostatnio w szpitalu. – Każdego dnia dzwonił do mamy. Pytał, jak się czuje i czy czegoś jej nie brakuje. Cieszył się z odwiedzin braci, interesował się siostrami ciotecznymi i błogosławił nasze małżeństwa – mówi bratowa ks. Krzysztofa – Wiesława Czyrka.
Dobry kustosz i gospodarz
Tym, co na zawsze pozostanie świadectwem obecności księdza kanonika w dekanacie ryckim, są jego dzieła materialne. To on przy wsparciu abp. lwowskiego Mieczysława Mokrzyckiego w 2014 r. sprowadził do kościoła relikwie św. Jana Pawła II. W budynku pojawił się też nowy obraz św. Jakuba Apostoła, a boczny ołtarz z XVII-wiecznym wizerunkiem Matki Bożej Śnieżnej doczekał się renowacji. Jednym z ostatnich dokonań ks. Krzysztofa było sprowadzenie do parafii w grudniu ubiegłego roku relikwii bł. Męczenników z Pratulina. Mimo że przebywał już wtedy w szpitalu, ufundował relikwiarz w postaci krzyża.
Z kolei dla parafii w Kłoczewie szczególnie ważny był wkład ks. K. Czyrki w kult relikwii Krzyża Świętego. – Gdy do niego zadzwoniłem, że w parafii jest cząstka Krzyża Świetego, bardzo się ucieszył. Był dla mnie wsparciem w przygotowaniu i przeprowadzeniu uroczystości związanych z wznowieniem kultu tych relikwii. Dzięki niemu dzień 3 marca 2017 r. zapisze się w dziejach naszej parafii na zawsze wielkimi zgłoskami – mówi proboszcz parafii Kłoczew ks. Marek Kot.
Ciągle mówił o przyszłości
Zainteresowania ks. K. Czyrki nie ograniczały się tylko do spraw Kościoła. Obserwował i aktywnie uczestniczył również w życiu miasta i powiatu. – Krótko po objęciu posługi proboszcza obchodziliśmy 70 rocznicę wybuchu II wojny światowej i odsłanialiśmy tablicę pamiątkową w naszym kościele. A z racji obchodów 150 rocznicy wybuchu powstania styczniowego ufundował z własnej inicjatywy tablicę pamiątkową poświęconą Sybirakowi, ks. Antoniemu Ołajowi – zaznacza prezes Towarzystwa Przyjaciół Ryk Hanna Witek.
Burmistrz Ryk z nostalgią wspomina natomiast obecność ks. Krzysztofa na miejskich uroczystościach i podczas sesji samorządowych. – Ciągle mówił o przyszłości, nawet gdy chorował. Zapytał na przykład, co musi zrobić, aby będąc w szpitalu, móc zagłosować w wyborach do europarlamentu – zauważa Jarosław Żaczek. Do końca miał nadzieję na wyleczenie. Groźna białaczka okazała się jednak silniejsza. Ale nawet w cierpieniu nie przestawał myśleć o Rykach i swojej parafii. Dał temu wyraz w ostatnich godzinach życia.
Aby o mnie nie zapomnieli…
Przejmujący moment odchodzenia księdza kanonika ze szczegółami zapamiętał jego przyjaciel ks. Jacek Rosa. – Dzień przed śmiercią, gdy wszedłem na salę, standardowo zapytałem: „jak się ksiądz czuje?”. Zrobił znak krzyża i powiedział: „najpierw modlitwa”. Pomodliliśmy się do św. Rity. Później kazał mi usiąść blisko siebie i poprosił o spowiedź. Po spowiedzi oświadczył: „To, co ci teraz powiem, spisz, a jutro postaram się to własnoręcznie podpisać. Chcę, żeby to było odczytane moim parafianom”. Zaczął tak: „Wyznaję przed tobą, Jacek, wiarę w Boga Wszechmogącego, uznaję Jezusa Chrystusa jako mojego jedynego Pana i Zbawiciela, a św. Ritę patronką moich ostatnich dni choroby. Proszę, aby wstawiała się za mną u Boga. Całe moje cierpienie i chorobę ofiaruję w intencji diecezji, księży biskupów i moich parafian w Rykach. Wszystko, co robiłem przez całe kapłańskie życie, starałem się robić dla chwały Pana Boga i ku pożytkowi mojej parafii w Rykach i tych, w których pracowałem. Proszę wszystkich ludzi o wybaczenie moich ułomności”. I, kończąc, dodał: „Poproś księży i wszystkie osoby, które będą na moim pogrzebie, o modlitwę za mnie, aby o mnie nie zapomnieli” – mówi ks. J. Rosa.
Tomasz Kępka