Komentarze
Kogel-mogel 2.0

Kogel-mogel 2.0

Sporo czasu minęło od 1995 r. Wtedy polska rzeczywistość, pomimo napięć i ostrych sporów światopoglądowych, była zdecydowanie prostsza. Byli „oni” i „my”. Oni, tzn. komuniści, którzy otrząsnęli się po utracie władzy, nabrali sił i stanęli do boju o władzę w nowej Polsce.

Byli ludzie, którzy po chwilowej fascynacji ideałami Solidarności ulegli socjalistycznym resentymentom i uznali, że skoro „wtedy było lepiej”, trzeba - choć już pod inną nazwą - wskrzesić nieboszczkę PZPR. I byliśmy „my”. Wierzący w lepszą Polskę, słuchający uważnie Jana Pawła II, który przypominał, że wolność to nie swawola, że musi być budowana na prawdzie i odpowiedzialności.

Symbolem nowej ojczyzny był wówczas Lech Wałęsa. Choć dostał się do drugiej tury, przegrał wybory prezydenckie. Jedni się cieszyli, inni rozpaczali. Dużo było emocji. Opowiadał mi ktoś zabawną historię: gdy jego znajomy jechał samochodem do Warszawy, jakiś człowiek zatrzymał go „na stopa”. Od słowa do słowa okazało się, że nieznajomy głosował na Kwaśniewskiego. Wkurzony kierowca – prywatnie zagorzały zwolennik Lecha – zatrzymał się w środku lasu i kazał zdziwionemu obrotem sprawy pasażerowi wysiadać!

Po ponad 20 latach wszystko zszarzało. Okazało się, że Wałęsa to „Bolek”, który nie donosił, a „bezpieka” z ręki mu jadła i płaciła, ile chciał. Dziś plącze się tłumaczeniach, coraz bardziej niejasne stają się jego powiązania ze „smutnymi panami” z przeszłości. Laureat pokojowej Nagrody Nobla wzywa do pałowania swoich dawnych kolegów. I tylko – jak drzewiej bywało – jest za, a nawet przeciw. Że Kiszczak to człowiek honoru, a kto myśli inaczej, ma się „od…ić od generała”. Że ludzie, którzy byli pałowani i więzieni w stanie wojennym, dziś robią interesy z byłym esbekami, stają razem z nimi ramię w ramię na kodziarskich demonstracjach, broniąc komunistycznych przywilejów wszelakich kast. Okazało się też, że w medialnym opozycyjnym jazgocie zdrowy osąd rzeczywistości ma były premier i szef SLD towarzysz Miller (ten od słynnego: „panie Ziobro, jest pan zerem!”). Że można się nie zgadzać z tow. Czarzastym w wielu kwestiach, ale kultura dyskusji, sposób argumentacji – w zestawieniu z chamstwem i cynizmem „młodych wilków” partii tworzących opozycję totalną – wyróżnia go in plus.

Rodacy dziś nie rozumieją polskiej rzeczywistości. Przyzwyczaili się do dziwnego współzawodnictwa pt. kto rzuci większym bluzgiem w znienawidzonego Kaczora, który z aktorów (dotąd znanych z fajnych filmowych ról, miło obecnych w pamięci) „wpłaci” politpoprawne wpisowe – otwierające drogę do salonowego „środowiska” – deklarując bardziej histerycznie (!) lęk przez faszystowskim reżimem, jaki niewątpliwie w „tym kraju” wkrótce rozkwitnie. I sprawi, że nie będzie sądów, nie będzie demokracji, nie będzie wolności i internetu, nie będzie niczego!… Po prostu: Korea Północna w pełnym rozkwicie!

Polacy zaczynają rozumieć, że opozycyjna histeria, wzywanie, by miliony ruszyły (pod wodzą Wałęsy, co deklarował niejednokrotnie) na ulice, zmusiły pisiorów do wyskakiwania przez okna, to ściema. Co bystrzejsi zauważają, iż w szeregach protestujących jest mnóstwo emerytowanych esbeków, rozwścieczonych perspektywą obniżenia horrendalnie wysokich emerytur. Są wyznawcy Michnika i wierni czytelnicy „Wyborczej” – chudej ostatnio (bo odłączonej od państwowego cyca subwencji hojnie spływającej za poprzedniej ekipy PO-PSL) jak biblijne krowy egipskie ze snu faraona (Rdz 41). Pełno tam ludzi, którzy oprócz deklaracji: „jak ja ich nienawidzę!”, nie potrafią sensownie uzasadnić swojej obecności na rachitycznych „puczach” konkretniejszymi argumentami. Żadnego pozytywnego programu. Pozostają frustracja, złe emocje, obelgi.

Wszystko się pomieszało… Jak kogel-mogel, do którego ktoś zamiast cukru dosypał soli. Albo wrzucił zgniłe jajo.

Ks. Paweł Siedlanowski