Kolędowy zawrót głowy
Dawniej było inaczej. – Jak proboszcz przychodził po kolędzie, matka całowaniem w rękę go witała. A nam powtarzała, że ksiądz jest wysłannikiem Nieba. Bo gość w dom, to Bóg w dom. I że wraz ze święconą wodą błogosławieństwo spada na całą izbę i wszystkich jej mieszkańców – utrzymuje pani Marianna. Przyznaje, że choć przeszłość od dziś oddziela kurtyna półwiecza, dobrze pamięta radość tamtego oczekiwania i szacunek dla drugiego człowieka, którego dziś jak na lekarstwo. – Starsi inaczej przeżywają wizytę księdza – wtrąca synowa Krysia. Ale sędziwa pani jej nie słucha. Wspomnieniami obejmuje dawne zaspy i świeżość domu po świętach. – Myśmy mieszkali na skraju wsi i ojciec jeździł po księdza furmanką. Od nas zaczynał. Matka szykowała śniadanie… A jednego razu proboszcz powiedział, że nie pójdzie dalej, dopóki ojciec nie pogodzi się z sąsiadem. I rad nie rad wyciągnął rękę. Chłopcy chowali się przed księdzem, bo z pacierza pytał i kajety przeglądał. Bali się, że linijką ich zdzieli. Ale nasz proboszcz to był święty człowiek – kończy.
Przodem ministranci
A jak wizytę duszpasterską przeżywa dzisiejsza młodzież? – Kiedy mieszkałam na wsi, było inaczej. Księdza znało się z kościoła i z lekcji religii. Jak przychodził po kolędzie, żartował, że mam zadatki na zakonnicę. Ubolewał, że tak mało powołań z naszej wioski – wspomina Katarzyna. ...
Agnieszka Warecka