Komentarze
Kolejowych mostów smutna pieśń

Kolejowych mostów smutna pieśń

Kampanijna rzeczywistość w pełnej krasie. Pani premier podąża po Polsce dzięki istniejącym jeszcze Polskim Kolejom Państwowym, na które ostrzy sobie zęby chociażby Deutsche Bahn.

Przyglądając się zachowaniom szefowej naszego rządu, odnoszę wrażenie, że nie są one wspomnieniem wizyt Edwarda Gierka, ale twórczym rozwinięciem zachowań Aleksandra Łukaszenki czy Kim Dzong Una.

Znawstwo w każdym temacie i próba pokazywania „najnowszych i kreacyjnych rozwiązań” na razie (chwała Bogu!) nie ma takich finałów, jak chociażby egzekucja szefa hodowli żółwi w jednym z gospodarstw północnokoreańskich. Co ciekawe, podobno najważniejszym powodem wyroku śmierci dla hodowcy był brak salki w gospodarstwie, w której sławiono by dokonania klanu Kimów. A przecież każde dziecko wie, że nic tak nie wpływa na dorodność i bujny rozwój żółwi, jak sława rewolucji koreańskiej. Wymachiwanie rękoma przy okazji wizyty u policjantów kierujących ruchem drogowym, pokazywanie prezydent Warszawy jak można doskonale zaaranżować wagoniki metra i inne tego typu zachowania wskazują, że pani premier doskonale uczy się na wspomnianych wyżej wzorcach. Ale nie tylko tych.

Gdzież ten wagon co mnie weźmie

W październiku 2008 r. dzisiejszy „prezydent Europy”, a wówczas szef polskiego rządu – Donald Tusk – wypowiedział zdanie, które przeszło już do historii: „Na tym szczycie nie potrzebuję pana prezydenta”. W jego imieniu w Polsce sprawę rozgrywał minister Arabski, który zablokował możliwość skorzystania z samolotu przez śp. Lecha Kaczyńskiego. Dzisiaj nie ma już co rozważać dość niegrzecznego (proszę wybaczyć mi ten eufemizm, powinienem napisać bardziej dosadnie) postępku ówczesnego premiera. Szczególnie, że istnieje znaczna grupa osób, które tę wypowiedź umieszczają w ciągu zdarzeń, finałem których miała być tragedia smoleńska. Czy tak było rzeczywiście, tego nie wiem. Jednak nie sposób nie zauważyć, iż rzeczywiście wypowiedź ta należy do pewnej sekwencji działań tamtego rządu tej samej partii. Sekwencji działań mających zdyskredytować w oczach Polaków i (a może zwłaszcza) opinii międzynarodowej prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej. Wydaje się, że działania podejmowane dzisiaj w stosunku do prezydenta Andrzeja Dudy mają ten sam walor – obniżyć jego pozycję w skali kraju i poza jego granicami. Waldemar Kuczyński, który (jak sam zapewnia na twitterze) nie zamierza odbierać Stefanowi Niesiołowskiemu palmy pierwszeństwa w „bon motach piętnujących PiS-owskich zbrodniarzy”, oświadcza publicznie, że nie przechodzi mu przez usta słowo „prezydent” wobec obecnie piastującego najwyższy urząd w państwie. W tym kontekście słowa z listu byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego, który wysłał on z okazji wręczenia jakiejś nagrody rzeczonemu byłemu ministrowi przekształceń własnościowych, brzmią cokolwiek satyrycznie: „Waldku, serdecznie dziękuję za Twoją całą pełną ofiarności pracę dla dobra Polski”. W swojej „uroczej” krytyce głowy państwa W. Kuczyński posuwa się jednak dalej i ostrzega dziennikarzy przed lotem z prezydentem do Berlina, bo może będzie jakaś mgła i trzeba będzie lądować („satyra smoleńska”?). Mimo niskiego poziomu dowcipu właśnie w tym momencie ujawnił jednak pewną grę polskiego rządu względem A. Dudy.

Blues tropionych zwierząt

17 sierpnia prezydencki minister przedstawił na spotkaniu z dziennikarzami plan wizyt zagranicznych nowej głowy państwa. Znamiennym jest, że pierwsze trzy wizyty – z natury uznawane za symboliczne w przypadku każdego nowego prezydenta – zawarte zostały w triadzie: Estonia – Berlin – Londyn. Wydawałoby się niektórym, że Estonia jest tu niepotrzebna, a jej miejsce winna zająć np. Bruksela. Otóż Estonia jest dzisiaj jedynym krajem w tej części Europy, który realnie odczuwa zagrożenie inwazją rosyjską. Nie tylko o tym głośno mówi, ale podejmuje zarówno polityczne, jak i symboliczne działania (budowa zasieków na granicy z Rosją), które to zagrożenie mają odsunąć i zniwelować. Symboliczne pojawienie się A. Dudy w tym kraju w dniu, w którym przypadała rocznica IV rozbioru Polski (pakt Ribbentrop – Mołotow), stanowił doskonały sygnał, że Polska nie godzi się, żeby sprawy naszego regionu były rozwiązywane bez naszego udziału. I właśnie dlatego rozpętano w ostatnim tygodniu histerię wokół zapowiedzi głowy państwa, że będzie chciał dążyć do zmiany tzw. formatu normandzkiego w rozmowach o uregulowaniu konfliktu rosyjsko – ukraińskiego na inną formułę, w której Polska będzie traktowana podmiotowo. Jeśli spojrzy się na zapowiedzi wizyt zagranicznych prezydenta od końca września do listopada, to ten kontekst jawi się jeszcze dokładniej. Ale to oznaczałoby odejście od tzw. monachijskiego oczekiwania, charakterystycznego dla obecnego rządu Polski, który – jak w 1938 r. – oczekuje, że wynegocjowane przez aliantów warunki pokoju odsuną od naszego kraju zagrożenie. Symptomatyczne dla tego typu polityki było kierowanie przez Anielę Merkel naszej pani premier na czerwonym dywanie w Berlinie. Oznacza to, że bez dyktanda Niemiec Polska nie uczyni żadnego kroku. Zresztą wypowiedź Petra Poroszenki, prezydenta Ukrainy, dość dokładnie wskazała, że Ukraina nie liczy już na Polskę, od kiedy w naszym kraju wzięła górę „opcja matczyna” Ewy Kopacz, która barykaduje drzwi i chowa się przed agresorem, oczekując zbawienia od wielkich. Wypowiedź prezydenta A. Dudy o zmianie formatu rozmów nie była niezręcznością (jak chciałby tego minister Schetyna), ale doskonale przemyconym sygnałem wobec Berlina, który stanowi przystanek pomiędzy zagrożoną Estonią a sceptycznie do roli Niemiec w Europie nastawionym Londynem. Oznaczała tylko jedno – nie zgodzimy się na rolę pionka w naszym regionie, a polski minister już więcej nie powie, że Niemcy powinny zająć miejsce hegemona w strukturach europejskich.

Jak powstrzymać się od płaczu

Pani premier zdaje się nie dostrzegać tych spraw. Zajęta śledzeniem zapachu kotlecika woli zająć się pilnowaniem własnej pozycji w ramach naszego kraju. Idąc śladem swojego poprzednika, zdaje się przedkładać interes partyjny nad interes narodowy. Oczywiście jest to moje subiektywne zdanie. Możecie Państwo się z nim zgodzi lub nie. Tylko pamiętajcie, że podejmując takie czy inne osądy, nie możecie uciec od konsekwencji. Jeśli powie się A, nie można narzekać, że po nim pojawia się B. Obecna wojna o krzesła ma jeszcze i ten walor, że pani premier (w końcu lekarz) chce nam wmówić, iż najlepszym lekarstwem na przeziębienie jest zmiana płci (luźny parafraza słów E. Kopacz). Problem w tym, że w jej wyniku z atrakcyjnego mężczyzny może powstać brzydka kobieta lub z atrakcyjnej kobiety – zniewieściały mężczyzna (rozejrzyjcie się w naszej polskiej rzeczywistości), którzy w obliczu zagrożenia państwa tylko jedną będą mieli receptę: „A ja go torebką, torebką przez gębę”.

Ks. Jacek Świątek