Komitet (po)parcia
Czyli tak szybko, że zdążyłam jeszcze usłyszeć, że w takim samym stopniu (czyli ile tchu) autorytet profesor będzie popierał kandydata PO na prezydenta RP po to i dlatego, „aby Polska nie zeszła w opinii świata na miejsce między Grecją a Bułgarią i Rumunią pod względem stabilizacji, zaufania, szacunku, możliwości”. Dalej był jeszcze koszmarny scenariusz dorównania Rwandzie i Burundi, jeśli w wyborach wygra kontrkandydat.
– Brrr! – automatycznie zareagował na takie słowa najlepszy z mężów i natychmiast zajrzał do Wikipedii, żeby uświadomić sobie, na czym, w rzeczy samej, ma owo zagrożenie polegać.
Tu niezorientowanym natychmiast wyjaśnić należy, że najlepszy z mężów uznał Wikipedię za niezastąpione źródło informacji, kiedy tylko zareklamował ją zakładający Radę Bezpieczeństwa Narodowego marszałek p.o. prezydent.
Potem było coś o niższości hodowców zwierząt futerkowych i wyższości mężów wielodzietnych w wyścigu do Pałacu Prezydenckiego. Tu, przyznać należy, najlepszy z mężów w niejaką konsternację popadł. Najpierw popatrzył na naszego opasłego Kocura, a zaraz potem coś napomknął o licznej gromadce, której się dochowaliśmy, i wyraził zaniepokojenie nieznajomością odpowiedzi na pytanie, czy wobec powyższego on by się ewentualnie na prezydenta nadawał, czy może raczej nie. Następnie ni z gruszki, ni z pietruszki napomknął coś o dyplomatołkach i wbijając wzrok w ekran, znowu ni z gruszki, ni z pietruszki zapytał:
– A Radek Sikorski gdzie?
– Czy ja Duchem Świętym podszyta, żeby wiedzieć? – zezłościłam się trochę na najlepszego, bo oto następny autorytet w duchu miłości przemawiał. Że to „walka o wszystko”, że „wojna domowa” i że „PO musi walczyć o wygraną w wyborach”. No i jeszcze nakazał władzom telewizji publicznej, żeby zapewniała na antenie czas także jego faworytowi. Bo chociaż ma on zaprzyjaźnioną TVN i inną prywatną stację, to wszystko to mało czy jakoś tak. Do końca nie dosłyszałam, bo najlepszy z mężów na głos się uparcie za ministrem Radkiem rozglądał. Na nerwy mi już, prawdę mówiąc, poszedł, to go skarciłam, że tyle elity siedzi, a on się jak pociągowe zwierzę zaparł i za jednym nieobecnym rozgląda. Zwłaszcza że już na mównicy pojawił się człowiek satyrykiem zwany i zwalił nas mocą swego satyrycznego intelektu i odkrywczą mądrością, że ludzie z charyzmą to psychopaci są. Tu oboje z najlepszym spojrzeliśmy po sobie nie dlatego, że za charyzmatyków się mamy, ale że widzieliśmy w życiu paru takich ludzi i wcale od nich psychuszką nie zalatywało. Po namyśle najlepszy doszedł do wniosku, że musi coś być z charyzmy w gronie przeciwników oglądanej przez nas elity, skoro tak ostro po charyzmatykach jedzie.
Potem przyszedł czas na występy pomniejszych. Jeden z nich zwrócił się nawet w stronę widowni słowami: „Panie Prezydencie!”. Może i dobrze zrobił, może prorok jaki albo co.
I niby wszyscy byli zadowoleni, ale jeden Ważny siedzący w pierwszym rzędzie minę miał nietęgą. Może i on prorok? A może przemyślał swoje wcześniejsze słowa o „dziedzicu narodowej tradycji” i pomyślał sobie, że jaki dziedzic, taki komitet jest?
Anna Wolańska