Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Komu ja gram?

Bywają w życiu człowieka chwile, w których zastanawia się nad sensem podejmowanych przez siebie działań. I to zarówno w odniesieniu do zamierzonych skutków, jak i w ogóle w odniesieniu do sensu i zasadności samych podejmowanych aktywności.

Szczególnie dotyka to tych wszystkich, którzy z racji możliwości prezentują swoje przemyślenia lub pomysły szerszej publice, zwłaszcza poprzez różnego rodzaju publikatory. W przypadku tychże osób sprawa komplikuje się o tyle, że na skutek ich działalności mają wpływ nie tylko same słowa przez nich wypowiadane, ale również (a może przede wszystkim) sposób odczytywania i interpretacja przez czytelników, słuchaczy lub też widzów. A ta może przyprawić czasem o mdłości.

Pomijając już infantylizm czy też zwykłą złośliwość charakterystyczną dla niższego stadium rozwojowego człowieka lub też dla psów poniżej rozmiaru ratlerka, owa interpretacja płynie najczęściej z ograniczoności intelektualnej lub też skrzywionej przez pazerność woli. I właśnie w tym momencie człowieka mogą ogarnąć mdłości. A ta dolegliwość układu pokarmowego ma swoje źródło nie tyle w samej krytyce, ile raczej w niemożliwości podjęcia rzeczowej i racjonalnej debaty. Debaty, która stanowi wyraz ludzkiego, czyli właściwego naszemu rodzajowi działania.

 

Zamkniętym oknom

Taka refleksja naszła mnie, gdy czytałem wywiad udzielony przez Roberta Spaemanna, niemieckiego filozofa, w którym odniósł się on do zdymisjonowania innego znanego naukowca, Josefa Seiferta, dotychczasowego członka Międzynarodowej Akademii Filozofii – Instytutu Filozofii Edyty Stein w Granadzie. Arcybiskup Granady odwołał ze składu tegoż instytutu prof. Seiferta za krytykę adhortacji papieża Franciszka „Amoris laetitia”, gdyż owo krytyczne odniesienie do papieskiego dokumentu miało uderzać w jedność Kościoła, podważać pewność wiary u osób wierzących oraz dyskredytować samą osobę papieża. Odnosząc się do tejże dymisji, prof. Spaemann zwrócił uwagę na fakt, że całość publikacji prof. Seiferta nie koncentrowała się wokół samej encykliki, ile raczej wokół prymatu prawdy jako miernika podejmowanych przez ludzi działań i w ogóle ich istnienia w świecie. Powie być może ktoś, że jest to jakaś poślednia kłótnia w bliżej nieznanej publice jednostce badawczej. Być może, jednakże, jeśli zwróci się uwagę na fakt zasiadania w radzie naukowej tegoż instytutu takich postaci, jak Rocco Buttiglione czy Czesław Porębski, to wówczas pośledniość tejże instytucji cokolwiek wydaje się zbyt dużym uproszczeniem. Biorąc pod uwagę fakt, że większość tzw. opinii publicznej nie jest w stanie rozpoznać naukowego potencjału chociażby każdorazowych laureatów Nagrody Nobla w specjalistycznych dziedzinach, teza po nieznajomości danego naukowca blednie. Nie to jest jednak najważniejsze, gdyż najbardziej istotnym dla całej sprawy jest moment, w którym na plan pierwszy wysuwa się teza o prymacie prawdy. Co ciekawe, do tej pory krytycy niektórych zapisów tejże adhortacji (a zwłaszcza przypisu 351) nie doczekali się możliwości przeprowadzenia rzetelnej debaty, bo gromów słanych na ich głowy ze strony różnej maści i różnego poziomu „teologów gazetowych” do takowej zaliczyć nie można. A przecież to ideologia zatrzaskuje okiennice, gdy słyszy choć jedno słowo krytyki pod swoim adresem. Prawda być może dlatego określana jest jako naga, gdyż nie musi uciekać się do zamkniętego okna.

 

Klamki błyszczące arogancko

W gruncie rzeczy jednak sama problematyka prawdy w życiu jakiejkolwiek społeczności ludzkiej sprowadza się do elementarnej sprawy, a mianowicie do sposobu jej rozpoznawania i uznawania w ramach danej wspólnoty. Biorąc pod uwagę chociażby tylko Kościół, warto odwołać się do Soboru Jerozolimskiego. Czytając Dzieje Apostolskie, nie sposób nie odnieść wrażenia, że tym, co charakterystyczne dla tamtego zgromadzenia wierzących, było otwarcie się na możliwość argumentacji jako sposobu dochodzenia do prawdy. Wobec mających zdanie odrębne nie stosowano „argumentu siły”. Być może skutkiem poszerzenia się wspólnoty wierzących oraz wykształcenia się około V w. po Chrystusie struktury administracyjnej wokół papieża, ten element zaczął stopniowo tracić na znaczeniu w społeczności wierzących. Ja jednak jestem zdania, że łatwość infiltracji tejże struktury, jak każdej biurokracji, przez ludzi o słabszym potencjale intelektualnym lub też mających własne plany na przyszłość, spowodowała takie, a nie inne, nastawienie wobec problematyki prawdy. Stało się to jednak z ogromną stratą dla samej społeczności kościelnej. Podobna sytuacja ma miejsce także w innych ludzkich społecznościach, jak chociażby państwo (o czym nadmieniałem dwa tygodnie temu). Istotnym dla zaniku prymatu prawdy w ludzkiej społeczności jest właśnie owa „dyktatura ciemniaków”. I nie jest to odniesienie do możliwości intelektualnych urzędników aparatu biurokratycznego (choć w różnych urzędach można było tego doświadczyć w stopniu większym niż w PRL), ile raczej do sposobu sprawowania urzędu przez poszczególnych urzędników. Nawet dzisiaj, w dobie tzw. dobrej zmiany, doświadczyć można tego, gdy siedzi się na krzesełeczku lub pokornie stoi przed urzędnikiem niższej rangi. Może się to dziać dlatego, że miejsce prawdy zajmują coraz częściej jej interpretacje.

 

Szczury tańczące pośród śmieci

Każdy, kto zjawił się kiedykolwiek w jakimkolwiek urzędzie, wyrażając swój sprzeciw wobec decyzji urzędnika, natychmiast otrzymywał w zwrotnej informacji stwierdzenie, iż „dura lex, sed lex”. Problem w tym, że najczęściej była to interpretacja danego urzędnika, z którą należało się w pełni i bez zastrzeżeń zgodzić, gdyż „nieprawomyślność” była jak najsurowiej karana (przynajmniej świętym oburzeniem właściciela pieczątki). I to bez podawania w wątpliwość kompetencji intelektualnych i zawodowych owego urzędnika. W tym swoje źródło ma degrengolada aparatu państwowego. Państwo nie psuje się z powodu samej biurokracji jako takiej, ale z powodu zajmowania w niej stanowisk przez miernoty. Warto więc, by dzisiaj rządzący o tym pamiętali. Być może komuś odpowiada widok szczurów używających na śmietnisku, ale nie jest to obraz właściwy dla ludzkiej społeczności. Raczej on właśnie wywołuje mdłości i zwątpienie w podejmowanie właściwych człowiekowi działań. W ramach każdej ludzkiej społeczności.

Ks. Jacek Świątek